Đavolja Varoš, czyli (nomen omen) Diabelskie Miasto, to miały być fajne skały. Na czym owa „fajność” poza nazwą miała polegać – zapomniała. Ale kto by się przejmował drobiazgami… W. grzecznie skręcił w prawo. Przejechał pięć, dziesięć kilometrów, a „Đavolja Varoš” jak nie było, tak nie było. W końcu, za miasteczkiem Kastrat (sic!), zapytaliśmy o drogę w jakimś warsztacie samochodowym, mechanik uprzejmie wskazał nam drogę. Parę kilometrów dalej zaczęły się problemy — coś się zaczęło tłuc z tyłu samochodu. Po sprawdzeniu, że to nie są niedomknięte drzwi ani puszki w lodówce, zawróciliśmy do warsztatu. Mechanik po zlokalizowaniu uszkodzenia stwierdził, że to zrobił „bum” tylny wahacz (a właściwie jego zaczep) i że to znajomy majster może zrobić. Po telefonie pojawił się Majster i pojechaliśmy do niego, do miejscowości Kuršumlija, pilotowani dodatkowo przez jednego z mechaników na motorze. W warsztacie okazało się, że to jest BIG PROBLEM i naprawa może potrwać. Majster zabrał się jednak do roboty i między papieroskami i piwkiem (nam też stawiał) wymyślił jak naprawić zaczep. Do 20:00 zaczep był prawie gotowy, ale dalszą część roboty Majster przesunął na „jutro”. Za to zaprosił nas do siebie dając pokój i zapraszając na kolację (pljeskawicę z piwem) „na mieście”. Gdy nieśmiało zasugerowaliśmy, że z policją może być problemem (to piwko!), stwierdził, że policja to nie problem. Z lekka zaniepokojeni pojechaliśmy z nim do miasta, starając się nie myśleć o stróżach prawa. Tyle dobrze, że Majster nie cierpiał na syndrom „ciężkiej nogi”… i jechał rozważnie. Kolacja, jak to w Serbii, była pyszna, ale za to Majster zamówił sobie kolejne piwko… Na nasze kolejne, mniej nieśmiałe pytanie o drogówkę, nadal twierdził, że to żaden problem. Jak na zamówienie, w drodze powrotnej, na wylocie z centrum, na zwężeniu drogi przed mostem drogówka urządziła sobie kontrolę. Przy samochodzie pojawiła się policjantka ze znajomą (a jakże!) magiczną pałeczką, na co Majster uchylił okno, przywitał panią (podali sobie ręce) coś powiedział i nawet nie zatrzymując specjalnie auta pojechaliśmy dalej. Poczuliśmy się jak w gościnie u Ojca Chrzestnego.
Rankiem, koło 8:00, gospodarz zasugerował kawę. OK… W MIEŚCIE!… OK. Wsiedliśmy więc do starego fiata Uno (zgodnie z zasadą: szewc bez butów chodzi) i nie zapinając pasów (przy pierwszej próbie Majster spojrzał na nas z politowaniem) pojechaliśmy do miasta na kawę. Okazało się, że do restauracji brata Majstra. Po powrocie z kawki Majster zabrał się do roboty i już około 13. robota została zrobiona (z gwarancją na 5 lat). Zapłaciliśmy 100€ – i dwa piwa – i obdarowani czuszką lutą z ogrodu ruszyliśmy dalej. W końcu, jadąc prosto i powoli, jakoś trafiliśmy do Đavolia Varoš.
Za przewodnikiem: „jedna z legend głosi, że diabły zamieniły w skały dzieci, które wygrały z nimi zakład. Według innej, diabły próbowały wyprawić ślub rodzeństwu. Na tym to ślubie, siła wyższa zamieniła weselników w skały tak, by zapobiec grzechowi”.
Tak czy siak, skały wyglądają nieziemsko. Pokrzepieni pięknymi widokami i arbuzem od świeżo poznanego serbsko-rosyjskiego małżeństwa, ruszyliśmy w stronę Kosowa. Nie było jednak dane nam tam zajrzeć. Na dojeździe do granicy zastaliśmy kilkudziesięciosamochodową kolejkę niemieckich – Serbów, Albańczyków, Romów i Kosowian, a w jakich autach?! W. nie lubi stać w kolejkach więc nawrócił prosząc jednocześnie Erynię o wyznaczenie drogi. Jako, że Erynii nie chciało się wracać pod sam Nisz, wyznaczyła trasę na skróty przez Prolom Banja (dobre jedzenie w „Etno krčma”) do Leskovaca, a następnie do Vranje używając mapy Serbii z ichniejszej informacji turystycznej, nie konsultując jej z drugą posiadaną mapą.
I to był duży błąd – różnica w grubości kresek odpowiadających drogom na mapie była znacząca. W realnym świecie, po jakimś czasie droga zamieniła się w szutrową, a dalej to już był tylko dukt leśny, czasami wcinający się w stromą skarpę. Miejscami „droga” była „trochę” dziurzasta, a przez większość trasy z koleinami głębszymi niż prześwit samochodu. W. położył drugą rękę na kierownicy i zaczął pogwizdywać, Erynia wpadła w przerażenie (czytaj: ZAMILKŁA) – u Niego oznacza to, że zaczyna być naprawdę niebezpiecznie. W efekcie wylądowaliśmy po zachodzie słońca na pięknej połoninie (ok.1400m n.p.m.). Rankiem wystartowaliśmy w dalszą drogę, już sporo lepszą niż wieczorem (miejscami był nawet asfalt). Po poprzednim dniu pozostał jednak odczuwalny problem z zawieszeniem – możliwe nawet, że dwa problemy: skrzypiało coś z lewej, z przodu i niekiedy tłukło się z lewej, z tyłu. Tym zajęliśmy się już jednak w Macedonii.
Jak by tego było mało, na jednym z postojów, z samochodu wypadła torba z aparatem fotograficznym i stłukł się filtr polaryzacyjny. Szczęściem w nieszczęściu było to, że tylko(!) filtr.
Kolejny dzień zaczął się niezdecydowanie – niby mieliśmy jechać do Niszu, ale w końcu zdecydowaliśmy, że tym razem odpuścimy (w końcu urlop też ma swoje granice) i z lekkim dreszczykiem emocji skierowaliśmy się w stronę Kosowa. Po drodze, Erynia zauważyła tabliczkę z napisem „Đavolja Varoš” i zakrzyknęła gromkim głosem, „Ja tam chcę”. Zapamiętała z przewodnika, że Đavolja Varoš
2 odpowiedzi na Đavolja Varoš
Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi
Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.
Szukaj
Kategorie
Lata
…komentarze.
- w. - Wisząca kładka i Zamek
- Pudelek - Wisząca kładka i Zamek
- w. - Zamki i kamienie
- MI - Zamki i kamienie
- MI - Zamki i kamienie
- W. - Będzin – kirkut i zamek
- Pudelek - Będzin – kirkut i zamek
- w. - Orle Gniazda: Olsztyn
- w. - Zamki i kamienie
- MI - Zamki i kamienie
- MI - Orle Gniazda: Olsztyn
- W. - Będzin – kirkut i zamek
Galeria albumów
ogólne…
RODO
Przydasie
-
Nasze miejsca:
- Urodzinowa niespodzianka
- Winiarnia Begala
- Winiarnia Hornik
- Wisząca kładka i Zamek
- Winiarnia Macik
- Malá Tŕňa II
- Będzin – miasto i Żydzi
- Będzin – nerka i pałac
- Będzin – kirkut i zamek
- Dolní Kounice [2] i Veveří
- Dolní Kounice [1]
- Velké Pavlovice [3]
- Velké Pavlovice [2]
- Velké Pavlovice [1]
- Safranbolu i Hadrianopolis
- Divriği
- Karahan Tepe i Göbekli Tepe
- Herbata i Dara
- Most w Malabadi i Zerzevan Kalesi
- Koty i Ahtamar
- Van – muzeum i twierdza
- Pałac Ishaka Paszy i wodospad
- Śniadanie z kotem… i Kars
- Ardahan, Kars i Katerina
- Przez Goderdzi do Turcji
- Dom rodzinny i winiarnia
- Most i wodospad Machunceti
- Bazar, plaża i ogród botaniczny
- Park dendrologiczny
- Sameba
- W Batumi… deszcz
- Batumi po latach
- Poranek u Daro
- „Przejście/a” graniczne
- Do Sarpi, po latach
- Marina i dwa muzea
- Fort i muzeum fotografii
- Monte i dwa ogrody
- Klasztor i ciastka
- Muzeum i kościół São Pedro
- Blandy’s Wine Lodge
- Spacer… i owocki
- Spacer po Funchal
- Madera sanatoryjnie
- Galeria, osły, Kalawasos i Tochni
- Opactwo i Zamek
- Kirenia
- Salamina i Famagusta
- Larnaka
- Port w Amathous i Limassol
- Nikozja
- Muzeum Morskie i morze
- Wina, azbest i monastery
- Mizoginistyczne monastery
- Choirokoitia i wioski górskie
- Wrak, jaskinie i Maa
- Dzień lenia i kwiat
- Tenta, Kolossi i Apollo
- Pafos, Afrodyta i koty
- „Wlot do” Cypru
starsze w archiwum
Pomysł jest ciekawy, ale ile egzemplarzy zeszłoby z rynku „w ludzi” przy dzisiejszym rynku wydawniczym…
Przecież tu nie ma czarów, krwi (z urwanych głów), wyuzdanego seksu, tematów kontrowersyjnych (na razie) ani nawet znanych nazwisk – to się nie sprzedaje.
A poza tym nie zamierzamy jeszcze kończyć, czego nie można powiedzieć o samochodzie – ten wymaga gruntownego remontu podwozia.
Kocham Was.
Już nawet nie o widoki chodzi, a o tekst opisów. Gdybym miała wydawnictwo, jak Nisia, to bym wydała “Przewodnik włóczęgowski po Europie Środkowej” Eweliny i Witolda…. oraz ich samochodu.