browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

powrót na Jeziorak

Elbląg w przystani

w przystani

W przystani cumowała stylizowana łódź wikingów, rankiem W. poszedł ją obejrzeć. Wyglądało, że nie tylko „stylizowana”. Ranek zaczął się nam od 6:30. Pojedliśmy fląderki z Piasków, umyliśmy wszystkie gary – nie wiadomo kiedy będzie następna ciepła woda, i już około 10. wyszliśmy na wodę. Patrząc na Elbląg z wody widać, że morskość Elbląga nie jest tylko nazwą, ale widać też, że mogła by być wartością, gdyby nie rosyjska okupacja części Zalewu Wiślanego. Trochę dziwne, że przez 20 lat wolności nie uruchomiono projektu otwierającego wolną drogę z Elbląga na Bałtyk. Z jednej strony trochę szkoda, a z drugiej ciekawe kto to blokuje. Interesujące jest także kto „nie dba” o tory wodne, przez które przepływaliśmy już drugi raz.
pod mostem

zastawkawąskie przejścia

Rozumiemy, że poza torem wodnym jeziora Druzno trałowanie „zielska” powinno być zabronione ze względu na bogactwo „zwierzyny” wodnej – w końcu jest to rezerwat, ale już kanały poniżej i powyżej powinny być regularnie trałowane. Zdarza się, że w odległości 5m przed mostem albo przewężeniem technicznym kanału o szerokości skrajni 3,6m stoi sobie trawiasta wysepka. I bądź tu człeku mądry co tam jest pod spodem, i nie zdemoluj sobie jachtu, lub silnika. Ogólnie rzecz biorąc, zarówno w przystaniach, jak i na kanałach widać brak gospodarza. Zarośnięte tory wodne, mijanki i przystanie. Na Zalewie jest trochę lepiej, ale na przykład w Małdytach to albo żeśmy przystani nie znaleźli albo było nią betonowe nabrzeże z kilkoma oponami powieszonymi na poręczach i paroma, chyba prywatnymi, pomostami, ale to już było po przejściu pochylni. Tym razem bez większych problemów przeszliśmy je sprawnie w trzy godziny wliczając w to kontakty z Białą Flotą i fotografującymi nas Niemcami. I między innymi dzięki takiej wycieczce nie nocowaliśmy przy Buczyńcu lecz dotarliśmy do jeziora Ruda Woda gdzie zacumowaliśmy przy pomoście po prawej stronie – po lewej jest strażnica wodna.
przystań na Rudej Wodzie

przystań

Piękny widok na jezioro, zejście do wody po piaseczku, kontenery na śmieci – brak tylko Toi-Toiki. Były za to muchy – i to właściwie było pierwsze miejsce gdzie je spotkaliśmy. Pewnie zostały jeszcze z lata gdy miejsce to było plażą dla całej okolicy. Woda tam może nie jest najczystsza, ale powietrze!!! Porosty na drzewach mają po kilka centymetrów długości. Po kolacji – flądry wśród much – i herbatce poszliśmy spać. Około 23:15 obudziło nas pyrkanie silnika łodzi i trwało ono do 1:30, to „rybacy” wyciągali sieci. Może to i byli rybacy, ale nam wyglądali na kłusowników – kilkaset metrów od strażnicy wodnej!?! Z resztą rybacy czy nie co innego by nas zmusiło do oglądania panoramy jeziora w świetle księżyca o północy. Wszystko ma swoje przyczyny i konsekwencje, dlatego też w efekcie nocnych przeżyć estetycznych wstaliśmy o 9., a wypłynęliśmy o 11. I dalej płynęliśmy na silniku, spokojnie i nudno. Jedyną rozrywką było oglądanie krajobrazów i rybek w czystej wodzie. Szczególnie czysta była ona na kanale Ilińskim za Miłomłynem – ponad metr widać dno. Dzień wcześniej W. zastanawiał się co by to było gdyby drzewo wywróciło się na kanał. No to się dowiedział. Na końcu nasypu przez jeziora Karnickie ujrzeliśmy przed dziobem powalone drzewo. Na szczęście powaliło się tak, że przy lewym brzegu była drobna luka, przez którą udało się przeciągnąć jacht „na burłaka”. Wszystko co było w wodzie: miecz, ster, silnik, poszło w górę i W. przeciągnął jacht te parę metrów łapiąc na jacht, z drzewa, całe robactwo wraz z liśćmi. No i już wiemy „co by było gdyby”. Aż trudno pomyśleć jak by przepłynąć przy większym drzewie czy gdyby zawaliło cały kanał. Jeszcze raz uwidoczniło to nam, że brak Gospodarza na Kanale – na brzegach kanału nie powinno być żadnych drzew. Nie dość, że niszczą je korzeniami to jeszcze mogą zagrozić żegludze. Co też i stało się „po chwili”, gdy z naprzeciwka nadpłynął „domek”. Prostokątna, płaskodenna tratwa z domkiem kempingowym na górze – taki obiekt pływający na pewno nie przejdzie przez tę wąską szczelinę. Ostrzegaliśmy wszystkich, których spotkaliśmy. Zadzwoniliśmy też do właściciela jachtu by poinformował administratora kanału o przeszkodzie. Po dopłynięciu do końca kanału zacumowaliśmy przy pomoście na zatoce Kraga – by postawić maszt – nie wiem czemu „było płycej”. Spotkaliśmy tam Niemców, którzy obfotografowywali nas na pochylni Kąty. Wyszliśmy, wspomagani silnikiem, na żaglach. W. wyłączył silnik i dalej żeglowaliśmy chwilę na żaglach, ale wiatr padł. No to spróbował odpalić silnik – i pa! pa!, padł klin przy śrubie.
wieczór na Jezioraku

wieczór na Jezioraku

Na resztkach wiatru awaryjnie dobiliśmy do brzegu. Tym razem Erynia z cumą na dziób, skok przy brzegu do wody, znowu mokre spodnie do kolan – mimo wody do kostek rozbryzg był znaczny. Po zacumowaniu W. usiłował wymienić klin bez zdejmowania silnika, jednak po paru nieudanych próbach zdemontował silnik z pantografu i poszło już łatwo. Po takiej zabawie postanowiliśmy, że jak już stoimy, a jest późne popołudnie, to możemy tu zostać na noc i wcześnie pójść spać by wcześnie wstać. I udało się, wstaliśmy o 5. i już o 6:30, po śniadanku wyszliśmy na Kragę. Postawiliśmy żagle, ale niewiele to dało. Wiaterek do 1°B niewiele pomagał silnikowi na którym doszliśmy aż do przystani. Przy przystani silnik po zredukowaniu obrotów padł. Ale była zabawa z dojściem na pagajach przy podniesionym mieczu (płytko). Całe szczęście, że nikt nie patrzył z pomostu. 😉
Po zacumowaniu zadzwoniliśmy do właściciela z informacją, że jesteśmy na przystani i prosimy o naładowanie akumulatora z jachtu bo padł był, po czym postanowiliśmy pojechać do Iławy. I tu spotkała nas niespodzianka. Samochód nie odpalił, nawet świateł nie było. Wniosek – nie tylko na jachcie padł akumulator. Mili Państwo, z sąsiedztwa, pomogli nam podłączając na kablach do swojego samochodu i to uruchomiło cyrku ciąg dalszy. Włączył się alarm, a wszystkie kody w domu – tak z 600 km. Z resztą nie wiadomo nawet czy byśmy je znaleźli… No to, narzędzia w łapki i wyrywanko kabli z puszki bezpiecznikowej. Najpierw przestał wyć, później błyskać, a po kolejnych 10 minutach odpalił. Pojechaliśmy do Iławy.
poprzedni
następny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.