Villa Foscarini Cornaro, który usłyszawszy o (według Erynii) brzydkim archeologicznym zboczeniu W., natychmiast zaproponował Akwileję, miasto w sąsiednim regionie: Friuli-Wenecja Julijska. Sami nie wiemy, jakim cudem ta nazwa nic nam nie mówiła – a powinna, szczególnie W., bo już w II w. p.n.e. utworzono tam kolonię rzymską Aquileia, a ślady osadnictwa sięgały tam epoki brązu. W V i VI w. n.e miasto było niszczone przez Hunów i Longobardów, ale za każdym razem się odradzało. W czasach wczesnochrześcijańskich Akwileja, jedno z czterech największych miast rzymskich w tamtym okresie, stała się siedzibą biskupstwa, i była nią aż do 1450 r., gdy została podporządkowana Republice Weneckiej.
Ale co tam można zobaczyć?
Na wielkiej przestrzeni, praktycznie co kawałek zachowały się ślady osadnictwa rzymskiego, z forum romanum, termami, cyrkiem, portem rzecznym, domami. Już przy samym wjeździe do miasteczka, przez Via Giulia Augusta, po obu stronach drogi był ogrodzony płotem teren Forum Romanum – droga prowadzi przez jego środek (no może trochę z boku). Kawałek dalej, prostopadle do Via Giulia Augusta biegnie stara droga rzymska (czyżby Via Iulia Augusta?) – oczywiście ogrodzona siatką.
W całym mieście jest też wielkie nagromadzenie wczesnochrześcijańskich mozaik. Przy tym, wykopaliska wciąż trwają i podejrzewamy, że za kilka lat znowu usłyszymy o jakimś ciekawym odkryciu. Wiele artefaktów można znaleźć w miejscowym Muzeum Archeologicznym. Ma ono ciekawą historię zaczynającą się od zapaleńca Giandomenico Bertoli, który w swym domu już na początku XVIII w. musiał odkurzać (zapewne służbą) pierwsze znaleziska. A potem to już poszło, jak się możni zwiedzieli to najpierw dla siebie, a później dla publiki wydobywali rzymskie znaleziska, aż w końcu doprowadzili do powstania Cesarskiego Muzeum Archeologicznego zainaugurowanego przez cesarza Francesco Giuseppe (chwilę nam zajęło skojarzenie ze swojskim Franzem Josefem) i arcyksięcia Carlo Ludovico (niem.Erzherzog Karl Ludwig). Po I wojnie światowej, a właściwie już w 1915 r., muzeum przejęło państwo włoskie.
Wczesnochrześcijańskie mozaiki można obejrzeć w katedrze z początku XI wieku, zbudowanej na fundamentach jeszcze starszej świątyni. To po niej zachowała się na podłodze pochodząca z IV wieku mozaika o powierzchni 760m². Jest to największa zachowana mozaika wczesnochrześcijańska. Poza tym mozaiki (choć już nie tak spektakularne) można jeszcze zobaczyć w Baptysterium i Pałacu Biskupa. I w tej właśnie okolicy natknęliśmy się na tablicę z informacją o Karlu von Lanckorońskim, który w XIX w. prowadził prace konserwatorskie przy starochrześcijańskiej katedrze. Był również autorem opracowania naukowego Dom von Aquileia. Akwileja nadała mu za to w 1906 r. honorowe obywatelstwo, a nawet wpisano go do Friulijskiego Słownika Biograficznego. Karl okazał się urodzonym w Wiedniu Karolem, niekoniecznie „von”, Lanckorońskim. Jego życie mogłoby być kanwą wielu filmów czy książek. Wykształcony w Wiedniu potomek polskich arystokratów, przemierzył praktycznie cały ówczesny świat antyku aż po Japonię, w wielu miejscach prowadząc prace archeologiczne. Zebranymi przez niego dziełami sztuki, materiałami rękopiśmiennymi i fotografiami cieszy się dzisiaj wiele muzeów.
Patrząc, na jakiej przestrzeni eksploruje się kolejne rzymskie pozostałości, nie dziwimy się, że miasto zostało docenione przez UNESCO.
Z ciekawostek miasta: w IT w Akwilei system jak na chrzanowskiej poczcie – maszynka z numerkami i wersją językową do wyboru: IT, EN, FR, DE. Uśmialiśmy się, bo byliśmy jedynymi gośćmi, ale skorzystaliśmy i z numerków, i z informacji tam uzyskanych. Niestety w Akwilei byliśmy tylko parę godzin i nie zobaczyliśmy wszystkiego, częściowo dlatego, że niektóre z ciekawych miejsc były zamknięte, a częściowo dlatego, że zapadał wczesny zmierzch. Sądzimy że można tu spokojnie przyjechać na cały dzień, a może i dłużej.
W okolicach Akwilei spotkaliśmy się z jeszcze jedną ciekawostką: dwujęzycznymi napisami na znakach miejscowości. Drugi tekst wydawał nam się podobny do języka rumuńskiego. Częściowo rozjaśniła nam tę kwestię pracownica Muzeum Archeologicznego. Resztę znaleźliśmy już sami. Jest to język friulski, który należy do grupy retoromańskiej i rozwinął się z łaciny, zmieszanej z elementami celtyckimi, słowiańskimi i germańskimi. Trzeba przyznać, że nawet Erynia niewiele z niego rozumie.
(W. uważa, że Erynia dogada się nawet z kosmitą).
Aby nikomu się nie nudziło, po opuszczeniu Akwilei, GPS doszedł do wniosku, że zamiast wrócić na autostradę prowadzącą prosto do Austrii, poprowadzi nas przez Słowenię. I poprowadził tak pięknie, że w pewnym momencie zobaczyliśmy granicę, bez możliwości nawrócenia. Przemili policjanci słoweńscy poinformowali nas, że by dalej jechać musimy kupić winietę autostradową (najtańsza: 15€/tydzień). Niestety, kilkaset metrów od granicy autostrada skończyła się i zobaczyliśmy znaczek objazdu. Kolejne „niestety”: tylko jeden. W. zaczął jechać na wyczucie, po ciemku i na azymut. I jechał tak dosyć długo, przez górki, bo nie miał się gdzie zatrzymać. W końcu stanął gdzieś na poboczu i ustawił w nawigacji punkt pośredni trasy we Włoszech tak by wrócić na dobrą drogę. Może i była ona dobra (dobra, dobra!), ale znowu objawiło się przekleństwo Alp Wschodnich – zaczęło lać i to już czwarty raz, gdy przez ten rejon przejeżdżamy. Podobnie jak Karpacz. Tam też zawsze leje, gdy tylko W. przekroczy jego granicę. Tym razem padało, z mniejszym lub większym natężeniem aż do Chrzanowa. A po drodze mieliśmy jeszcze jedną przygodę. Na początku Czech nawigacja zasugerowała nam jazdę zamkniętym odcinkiem autostrady. Ponieważ zbliżała się godzina trzecia po północy Erynia zasugerowała(!) odpoczynek. W. przyłożył głowę do zagłówka fotela i już spał. Po mniej więcej godzinie Erynia stwierdziła, że jest tak zimno (W.: jakie zimno? – było około +10°C), że i tak nie zaśnie więc jeżeli W. chce to może prowadzić dalej. Zechciał i mógł, w końcu to było niecałe 400km. Przed 8. rano dotarliśmy do Chrzanowa.
Powroty zawsze są trudne, więc by trochę poprawić sobie samopoczucie poddaliśmy się sugestii przemiłego recepcjonisty z Akwileja
Wpisany pod 2020, Friuli-Wenecja Julijska, muzea, Włochy, wykopaliska, zbytki i zabytki
6 komentarzy do Akwileja
6 komentarzy do Akwileja
6 odpowiedzi na Akwileja
Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi
Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.
Szukaj
Kategorie
Lata
…komentarze.
- Erynia - Kozie sery i lenistwo
- w. - Kozie sery i lenistwo
- Pudelek - Kozie sery i lenistwo
- W. - Trzy winnice i wioska
- Mariusz Maślanka - Trzy winnice i wioska
- Erynia - Brno – spacer
- Asia - Brno – spacer
- W. - Do Brna
- Erynia - Do Brna
- Pudelek - Do Brna
- w. - Wisząca kładka i Zamek
- Pudelek - Wisząca kładka i Zamek
Galeria albumów
ogólne…
RODO
Przydasie
-
Nasze miejsca:
- Sanktuaria i kolej
- Dwa kościerskie muzea
- Płotowo i Lipusz
- Kozie sery i lenistwo
- Do Parszczenicy
- Brno – kości i piwo
- Špilberk
- Brno – muzeum i katedra
- Brno – spacer
- Do Brna
- Urodzinowa niespodzianka
- Winiarnia Begala
- Winiarnia Hornik
- Wisząca kładka i Zamek
- Winiarnia Macik
- Malá Tŕňa II
- Będzin – miasto i Żydzi
- Będzin – nerka i pałac
- Będzin – kirkut i zamek
- Dolní Kounice [2] i Veveří
- Dolní Kounice [1]
- Velké Pavlovice [3]
- Velké Pavlovice [2]
- Velké Pavlovice [1]
- Safranbolu i Hadrianopolis
- Divriği
- Karahan Tepe i Göbekli Tepe
- Herbata i Dara
- Most w Malabadi i Zerzevan Kalesi
- Koty i Ahtamar
- Van – muzeum i twierdza
- Pałac Ishaka Paszy i wodospad
- Śniadanie z kotem… i Kars
- Ardahan, Kars i Katerina
- Przez Goderdzi do Turcji
- Dom rodzinny i winiarnia
- Most i wodospad Machunceti
- Bazar, plaża i ogród botaniczny
- Park dendrologiczny
- Sameba
- W Batumi… deszcz
- Batumi po latach
- Poranek u Daro
- „Przejście/a” graniczne
- Do Sarpi, po latach
- Marina i dwa muzea
- Fort i muzeum fotografii
- Monte i dwa ogrody
- Klasztor i ciastka
- Muzeum i kościół São Pedro
- Blandy’s Wine Lodge
- Spacer… i owocki
- Spacer po Funchal
- Madera sanatoryjnie
- Galeria, osły, Kalawasos i Tochni
- Opactwo i Zamek
- Kirenia
- Salamina i Famagusta
- Larnaka
- Port w Amathous i Limassol
starsze w archiwum
Dlatego korzystam z nawigacji bardzo rzadko 😛 Klasyczne mapy rządzą 😉
No niby racja, ale „mój prywatny pilot” zbyt często pyta(ł) „która lewa”. Poza tym wariackie szczęście w połączeniu z idiotycznym GPSem daje czasami bardzo interesujące efekty, które wspominać można po latach.
Pod warunkiem, że jeszcze nie wjechaliście do jeziora, jak niektórzy inteligenci 😉
Erynia często mi powtarza:
„bądź wariatem, nie bądź idiotą”.
😉
Ale macie kłopoty z nawigacją. Ja ostatnio korzystam z Google w telefonie, nie mam uchwytu na telefon więc to mało wygodne, ale pokazuje korki i sugeruje objazdy.Przez wiele lat korzystaliśmy z Auto Mapy i nigdy nas nie wywiodła na manowce.
Po zapłaceniu kilkuset złotych za próbę wysłania jednego MMSa wycięliśmy z wszystkich telefonów połączenia internetowe, więc jakiekolwiek telefoniczno-internetowe GPSy odpadają.
Co do AutoMapy to zazwyczaj jest poprawna, ale miewa narowy, szczególnie gdy się nad nią nie popracuje!