Przed wyjazdem, gdy Erynia wspomniała bratu gdzie się wybieramy, ten się skrzywił i rzekł „Przecież tamto wino w ogóle wam nie smakowało!” Zaraz, o czym on mówił? Po krótkiej rozmowie wyszło, że kilka lat temu sam wybrał się w tamte tereny i przywiózł ze sobą kilka butelek, które nie znalazły wówczas naszego uznania. Ponoć tokaj od Macika „trącił myszami” (zdanie W.), a i inne także nie powalały swoimi walorami. Pewnie dlatego kompletnie wyparliśmy tamto wydarzenie z pamięci.
Porankiem późnym, po wygodnie przespanej nocy, mając nadzieję na lepsze doznania poszliśmy obejść wioskę. Pierwsze swe kroki skierowaliśmy do wiejskiego Coopa (odpowiednika polskiego GS-u, lub bardziej współcześnie „Żabki”), przy czym za radą W. nie kupowaliśmy teraz nic, by niepotrzebnie nie nosić – W. sprawdził, że sklep miał być czynny do 17:00. Pomału kierowaliśmy się w stronę Macika, mijając po drodze pozamykane gazdowskie piwnice wydrążone w tufie – przypominające wyglądem te zza drugiej strony granicy. Zastanawialiśmy się czy uda nam się tam dostać, bo raczej trzeba trafić na dzień otwartych piwnic, organizowany zdaje się raz do roku. Tym razem się nie załapiemy – 9 września mamy już inne plany. Nie mieliśmy również okazji załapać się na wina Macika, gdyż cały kompleks był zamknięty na cztery spusty, i nawet podane na bramie numery telefoniczne nie umożliwiały nawiązania kontaktu. Pewnie tylko goście mieszkający w apartamentach mogą dostać do środka, gdyż wszystkie bramy i furtki otwierały się na karty z chipem. Zaraz, przecież jest sobota… Trochę nas zatkało. Minęła nas spora grupa Słowaków na rowerach, niedoszłych klientów, równie zdziwionych podejściem Macika do biznesu. Nic to, pospacerowaliśmy trochę po obrzeżach wsi, podziwiając winnice na zboczach pagórków w dalszej odległości oraz malownicze chaszcze i ruinki z czasów PRL-u (wróć, Czechosłowacji). Poczuliśmy się trochę jak w słusznie minionych czasach, do których niektórzy ponownie usiłują nas wepchnąć. Gdy wracaliśmy, pod jedną z piwniczek siedziała inna grupa Słowaków czekając na degustację w środku. Mogliśmy się podpiąć, z czego oczywiście skorzystaliśmy. Dowiedzieliśmy się również, ze cała ekipa Macika jest na Węgrzech, nie zostawili nikogo kto mógłby sprzedać wino czy wynająć rowery. Winiarz potwierdził, że Macika interesują wyłącznie duże, kilkudziesięcioosobowe grupy turystów, drobnicą turystyczną się nie zajmuje. O.K.
Wracając do piwniczki, okazuje się że z jednego wejścia korzysta kilku winiarzy, a w środku tunele się rozgałęziają. Winiarz, pan Čonka, poprowadził nas do właściwego, jemu przynależnego. Troszkę rozszerzyły nam się oczy gdy zobaczyliśmy wąskie ławeczki obite styropianem (świetny patent, bo były suche), drewniany stół pokryty lepiącą się ceratą w kwiatki, nienajczystsze kieliszki, a po skosztowaniu ich zawartości Erynia się załamała, sądząc że COVID poczynił dużo większe spustoszenia w jej węchu i smaku niż do tej pory sądziła. W. ją uspokoił – to wino w zasadzie nie pachniało. Oprócz pierwszego – wytrawny furmint, w którym W. wyczuwał słodkie brzoskwinie, pozostałe zapachu prawie nie miały, a nawet lipowina trąciła lekko rozpuszczalnikiem. Erynia nie żałowała, że nie wyczuła tak słabego zapachu. Smak również nie powalał. czegoś takiego jak spluwaczka czy dzbanek do wylewania niesmakującego trunku nie było. „Na Słowacji trunki się pije, a nie wylewa” usłyszał ponoć jakiś niedoszły degustator, gdy zadał to – niewłaściwe – pytanie. W. nie spytał, ale nazwa „gazdowskie wino” nabrała dla nas nowego znaczenia – nie dość, że podłe to jeszcze trzeba wypić bo gazda stoi już z pipetą by znowu napełnić kieliszek. Wbrew pozorom, atmosfera w czasie degustacji była świetna, żartowaliśmy ze Słowakami z różnic językowych. A już zaśmiewaliśmy się wszyscy do łez gdy gospodarz zaprezentował kolekcję szklanych pipet, z „żeńską” na czele. Cała degustacja to było 5 win za 5 € za osobę.
{Opis win z degustacji}
Degustacja przeplatana była przez gospodarza krótkimi informacjami o piwnicach. Pierwsze o nich informacje pochodzą z XVI w., ale tak naprawdę nie można przypisać konkretnej piwnicy konkretnego czasu jej powstania, ludzie umierali, dokumenty znikały, a korytarze piwniczne się rozrastały. Ponoć gmina kopała jeden główny korytarz, a kolejni właściciele drążyli odchodzące od niego korytarze boczne. W efekcie powstawały całe labirynty wielopoziomowych piwnic schodzących na głębokość nawet i 15m. My nie schodziliśmy aż tak nisko, udało się więc nam wyczołgać nasze opite ciała na powierzchnię. A tam dopadły nas po równo: słońce i głód. Na to pierwsze niewiele można było poradzić, za to drugie… GS/Coop był zamknięty – W. nie doczytał listy do soboty, a tam jak byk napisane było, że w sobotę zamykają o 12. Pozostało nam więc tylko szukanie restauracji – tablicę reklamową zoczyliśmy o drodze, a spotkani Słowacy chętnie wskazali nam drogę, pod las gdzie, za bramą, rozłożyła się Kolonia – coś w rodzaju resortu SPA z dwoma basenami (małymi), sauną – akurat była nieczynna, ale zwiedziliśmy ją bo przy niej były toalety, oraz restauracji (Uwaga: na drzwiach napis „cash only”). Wystrój wnętrz wskazywał na uwielbienie właścicieli do twórczości Karola Maja, ale jedzenie serwują wyśmienite. Zarówno zupa z jelenia (W.) jak i kociołek halászlé (Erynia) były wyśmienite i nad wyraz syte, tak że deser – równie smaczny – już nam się nie zmieścił i poprosiliśmy o zapakowanie, do zjedzenia w apartamencie. Szczęściem droga powrotna wiodła w dół, bo pod górę mieszanina kwaśnego wina z sutym posiłkiem, mogłaby uniemożliwić nam dotarcie na kwaterę.
Po zachodzie słońca wyszliśmy na ponowny spacer po wsi. Tym razem u Macika otwarta była brama od guesthouse’u, gdzie od innych gości dowiedzieliśmy się, że cała ekipa wyjechała na Węgry na degustację, czyli do pracy i powinni być dostępni jutro. Mimo wszystko powinni byli zadbać o jakieś zastępstwo – lub przynajmniej jakąś informację na bramie, bo przewijało się tam sporo zaskoczonych, niedoszłych klientów.
Następnie poszliśmy w drugim kierunku gdzie W. zobaczył strzałkę do wieży widokowej 0,7km. 700m to nie tak dużo, nawet na zapadający zmrok, więc po kilku minutach doszliśmy do wieży widokowej w kształcie beczki, z której był widok zarówno na winnice (te słowackie i wykupione przez Węgrów), w oddali Nowe Słowackie Miasto i leżące po drugiej stronie granicy węgierskie Sátoraljaújhely. O zmierzchu były pięknie rozświetlone. Jeszcze bez latarek udało nam się dotrzeć na kwaterę, pomni wczorajszego doświadczenia z wyłączonymi latarniami ulicznymi o późnej porze nocnej. Przy lampce wina (miejscowego, acz znacząco lepszego) postanowiliśmy czekać na Perseidy.
Nie doczekaliśmy!
Malá Tŕňa
4 odpowiedzi na Malá Tŕňa
Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi
Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.
Szukaj
Kategorie
Lata
…komentarze.
- w. - Wisząca kładka i Zamek
- Pudelek - Wisząca kładka i Zamek
- w. - Zamki i kamienie
- MI - Zamki i kamienie
- MI - Zamki i kamienie
- W. - Będzin – kirkut i zamek
- Pudelek - Będzin – kirkut i zamek
- w. - Orle Gniazda: Olsztyn
- w. - Zamki i kamienie
- MI - Zamki i kamienie
- MI - Orle Gniazda: Olsztyn
- W. - Będzin – kirkut i zamek
Galeria albumów
ogólne…
RODO
Przydasie
-
Nasze miejsca:
- Urodzinowa niespodzianka
- Winiarnia Begala
- Winiarnia Hornik
- Wisząca kładka i Zamek
- Winiarnia Macik
- Malá Tŕňa II
- Będzin – miasto i Żydzi
- Będzin – nerka i pałac
- Będzin – kirkut i zamek
- Dolní Kounice [2] i Veveří
- Dolní Kounice [1]
- Velké Pavlovice [3]
- Velké Pavlovice [2]
- Velké Pavlovice [1]
- Safranbolu i Hadrianopolis
- Divriği
- Karahan Tepe i Göbekli Tepe
- Herbata i Dara
- Most w Malabadi i Zerzevan Kalesi
- Koty i Ahtamar
- Van – muzeum i twierdza
- Pałac Ishaka Paszy i wodospad
- Śniadanie z kotem… i Kars
- Ardahan, Kars i Katerina
- Przez Goderdzi do Turcji
- Dom rodzinny i winiarnia
- Most i wodospad Machunceti
- Bazar, plaża i ogród botaniczny
- Park dendrologiczny
- Sameba
- W Batumi… deszcz
- Batumi po latach
- Poranek u Daro
- „Przejście/a” graniczne
- Do Sarpi, po latach
- Marina i dwa muzea
- Fort i muzeum fotografii
- Monte i dwa ogrody
- Klasztor i ciastka
- Muzeum i kościół São Pedro
- Blandy’s Wine Lodge
- Spacer… i owocki
- Spacer po Funchal
- Madera sanatoryjnie
- Galeria, osły, Kalawasos i Tochni
- Opactwo i Zamek
- Kirenia
- Salamina i Famagusta
- Larnaka
- Port w Amathous i Limassol
- Nikozja
- Muzeum Morskie i morze
- Wina, azbest i monastery
- Mizoginistyczne monastery
- Choirokoitia i wioski górskie
- Wrak, jaskinie i Maa
- Dzień lenia i kwiat
- Tenta, Kolossi i Apollo
- Pafos, Afrodyta i koty
- „Wlot do” Cypru
starsze w archiwum
Teraz Karol May jest na cenzurowanym z powodu poprawności politycznej. Ot, taki chichot historii, kolejny.
Ciekawostka:
“Wszystkie jego utwory objęte były w 1951 roku zapisem cenzury w Polsce, podlegały natychmiastowemu wycofaniu z bibliotek[8].
Chociaż utwory Karla Maya były wielokrotnie krytykowane jako mało ambitna literatura, to kolejne pokolenia czytelników wciąż się nimi fascynują, głównie ze względu na wartką akcję, egzotykę i humor. Również humanitarne tendencje (dużą rolę odgrywa chrześcijański duch powieści) i poparcie uciskanych narodów (przede wszystkim Indian) stanowią o uniwersalności jego twórczości.”
(za wiki)
Co złego z twórczością Karola Maja (Maya)?
Za moich czasów wczesne nastolatki uwielbiały te powieści, a że autor akurat nie znał wtedy tzw.Dzikiego Zachodu…
Ale teraz by te książki chyba młodych nie bawiły. Znak czasów, nic złego w tym.
Perseidy u mnie były zakryte pochmurnym niebem 🙁
Dzięki za następną wycieczkę.
Nic złego w literaturze Karola Maja, nawet nic złego w eksponowaniu miłości do tej literatury, ale, jakbyśmy nie lubili “Dzikiego Zachodu”, tak miejsce przesycone rzeźbami w stylu Indianie, bizony itp. wydaje się trochę dziwne (choć powtarzam: urocze) w tym miejscu na wschodzie Słowacji. W każdym razie było to stylowe i jedzenie dawali dobre!
A przy okazji: przypomniały mi się czasy gdy znajomych prawie wyrzucono z kina w Czechosłowacji w którym wyświetlano film Winnetou. Nie potrafili zapanować nad śmiechem.