Zalewie Wiślanym. Dalej już zgodnie z locją zalewu poszliśmy równolegle do toru wodnego, baksztagiem lewego halsu na grocie i foku do Stawy Elbląg. Nigdy nie pływaliśmy po tak rozległym akwenie więc podchodziliśmy do niego z dużą dozą ostrożności. Jacht sprawował się w miarę przyzwoicie, choć przy tym kierunku wiatru o sile około 3°B to niewiele można powiedzieć o właściwościach jachtu. Szedł ładnie chociaż pojawiały się problemy z dryfem. Przy 30cm fali i „drobnym wiaterku z tyłu”, okutani w kurtki i kamizelki ratunkowe czuliśmy się jak na niebezpiecznej wycieczce. Niby wszystko w porządku, miło i radośnie wiatr włosy rozwiewa, ale świadomość niebezpieczeństw nie zmniejszała naszej ostrożności. Za Stawą Elbląg przeszliśmy w fordewind (wiatr od rufy) i na motylka poszliśmy „w długą”. Jak to przy motylku, trzeba było uważać nie tylko na sieci i pławy, ale i na żagle, z którymi wiatr wyczyniał różne harce usiłując ustawić nas to na lewym, to na prawym halsie. W międzyczasie zarówno wiatr jak i fala, powolutku sobie rosły tak, że w ciągu dwóch godzin, gdy znaleźliśmy się przy boi Frombork, fala miała już około 1m, a wiatr 5°B. Potem powiedziano nam, że na pełnych wiatrach to to nie jest żadne osiągnięcie, ale nie patrzeliśmy wtedy na rekordy tylko na wejście do portu Piaski. Zrobiło się śmiesznie: „Jak my mamy trafić w taki malutki port?” – przy bocznym wietrze i ponadmetrowej fali bocznej. Jacht był czysto mieczowy, bez żadnego balastu i zaczął pokazywać co to znaczy. Zrolowaliśmy foka i poszliśmy „na skuśkę” w kierunku boi P1, by przy niej wejść w tor wodny do Piasków. Przed samym wejściem do portu W. odpalił silnik i ustawił jacht dziobem do wiatru. i podczas gdy on walczył z wiatrem i falami Erynia SAMA!!! zrzuciła grota i zamknęła go w Lazy Jacku. Po zrzuceniu grota udało się powolutku wprowadzić jacht do portu, chociaż port jest płytki (około 1,2m), a miecz Pięknego Lola ma podobną głębokość zanurzenia. Manewrowanie w małym porcie i cumowanie na podniesionym mieczu dostarcza niezapomnianych wrażeń – znowu Erynia, sama, musiała walczyć z knagą przy kei. Całe te przeżycia odbiły się na naszym odbieraniu świata w sposób dosyć specyficzny. Erynia usiadła na kei i zapomniała nie tylko jak się nazywa, ale również, które to są ręce, a które nogi. W., nie wiadomo dlaczego, mimo rozedrgania, musiał walczyć z zamykającymi się oczyma. Przemogliśmy się jednak i po sklarowaniu jachtu poszliśmy do baru Krab na wyśmienitą zupę rybną i ogromne flądry – w sumie za około 50zł, a porcja nie do przejedzenia (dla Erynii). W. nie miał problemu ze zjedzeniem swojej porcji: „Po takiej zabawie należy odbudować siły”. Dla rozładowania napięcia poszliśmy, przez mierzeję, nad morze. Rozładowanie napięcia dało dosyć ciekawe efekty. Nad morzem Erynia dostała głupawki, śmiała się i skakała, aż zmoczyła spodnie do kolan (od dołu!). Kontakt z morzem daje czasami powody do radości, szczególnie gdy (zdawało nam się!), że otarliśmy się o śmierć – naiwni! Po kąpieli i ogoleniu się, na polu namiotowym, pozostało już tylko pójść spać.
Poranny spacer przywitał nas deszczem, nie zniechęcił nas jednak i doszliśmy na koniec Piasków kupując po drodze 4 flądry wędzone. Widać było, że nawet tutaj, prawie na końcu Polski, baza turystyczna się rozrasta. Wróciwszy do portu stwierdziliśmy, że jacht, który przybił wczoraj w oczekiwaniu na regaty przy Fromborku, odcumował i poszedł na regaty. Ponieważ nie było nic ciekawszego do roboty to poszliśmy spać na parę godzin. Około 13 postanowiliśmy sprawdzić, w kafejce internetowej, pogodę na jutro. Trochę trwało zanim TePSA się obudziła, ale w końcu odczytałem, że dnia następnego wiać będzie 4-5°B z kierunku S-W i W z tendencją spadkową po południu. Informacje EMSowe były podobne tylko bez spadku po południu… „Zobaczymy jak wypłyniemy”. Na razie poszliśmy nad morze, na spacer brzegiem i z powrotem do Kraba na flądry. Po flądrze poszliśmy do zachwalanej przez Wojciecha Kawiarni w Piaskach. W rzeczywistości Kawiarnia była jeszcze lepsza. Oprócz wyśmienitych ciast własnej produkcji, lodów i napojów serwowała dodatkowo piękne widoki na Frombork i lasy na stałym lądzie. Nie zapomniano również o najmłodszych. Oprócz specjalnych siedzisk, nawet toaleta miała udogodnienia dla dzieci – w tym stół do przewijania niemowląt, a wszystko w miłej i pięknej oprawie. Miło pomyśleć, że nawet na tym „końcu świata” potrafią się znaleźć ludzie umiejący stworzyć coś pięknego i przyjaznego. Niestety nie można tego twierdzenia zastosować do ogółu. Niezorganizowanie, w końcu jakiejś tam wspólnoty lokalnej, aż razi. Jeden z reklamujących się „wędzarzy” stwierdził, że jemu się już ryby skończyły i nikt tu już więcej nie wędzi, a w rzeczywistości nie dalej niż o 100m można było dostrzec następną wędzarnię, i kupić wędzone ryby. Poza tym całe połacie niezagospodarowanego miejsca nad zalewem, zarośniętego krzakami i pełnego śmieci. Aż serce boli.
Ranek rozkoszny – toaleta przed 7, fala mała, wietrzyk 3°B, mżawka. Śniadanko i zastanawiamy się – Erynia stwierdziła: „Załóżmy, że lepiej już nie będzie i płyniemy”. No dobra! – wcale nie było dobrze, wprost przeciwnie. O 9. płynnie szliśmy z portu na zrefowanym grocie aż do końca toru. Za pławami torowymi poszliśmy na wiatr i zaczął się przemiał. Jachtu nie dało się zmusić do płynięcia ostro na wiatr, brak balastu, przy porywach wiatru, wprowadzał dodatkowe atrakcje. Wiatr zaczął rosnąć. Tak około 12 byliśmy trochę za Fromborkiem – mniej więcej na wysokości boi 4 w połowie odległości od boi do brzegu. Przez te wszystkie godziny wykorzystaliśmy wszystkie wiadomości uzyskane od Wojciecha, szczególnym informacji jak omijać sieci – co wcale nie było łatwe przy tak mułowatym jachcie. Przy szybkości wiatru dochodzącej do 6°B pływanie zaczęło być walką o życie. Przy każdym zwrocie, mimo zrefowanych żagli, jacht kładł się praktycznie żaglem na wodzie. Po którymś z kolei takim doświadczeniu postanowiliśmy przerwać tę walkę i zrzucić kotwicę i grota, jak poradził nam parę dni temu Wojciech. Przy tym manewrze urwała się talia grota.
Za mostem postawiliśmy maszt i na grocie, wspomaganym silnikiem, doszliśmy do nabieżników („Andzia”) około 10. Poczuliśmy, że jesteśmy na Zalew Wiślany (tam…)
Szukaj
Kategorie
Lata
…komentarze.
- Erynia - Perge i Antalya
- Pudelek - Perge i Antalya
- w. - Perge i Antalya
- Pudelek - Perge i Antalya
- Erynia - Kozie sery i lenistwo
- w. - Kozie sery i lenistwo
- Pudelek - Kozie sery i lenistwo
- W. - Trzy winnice i wioska
- Mariusz Maślanka - Trzy winnice i wioska
- Erynia - Brno – spacer
- Asia - Brno – spacer
- W. - Do Brna
Galeria albumów
ogólne…
RODO
Przydasie
-
Nasze miejsca:
- Alanya
- Altınbeşik i dwie wioski
- W górach Taurus
- Perge i Antalya
- Aspendos i Sillyon
- Side
- Wielkie żarcie
- Sanktuaria i kolej
- Dwa kościerskie muzea
- Płotowo i Lipusz
- Kozie sery i lenistwo
- Do Parszczenicy
- Brno – kości i piwo
- Špilberk
- Brno – muzeum i katedra
- Brno – spacer
- Do Brna
- Urodzinowa niespodzianka
- Winiarnia Begala
- Winiarnia Hornik
- Wisząca kładka i Zamek
- Winiarnia Macik
- Malá Tŕňa II
- Będzin – miasto i Żydzi
- Będzin – nerka i pałac
- Będzin – kirkut i zamek
- Dolní Kounice [2] i Veveří
- Dolní Kounice [1]
- Velké Pavlovice [3]
- Velké Pavlovice [2]
- Velké Pavlovice [1]
- Safranbolu i Hadrianopolis
- Divriği
- Karahan Tepe i Göbekli Tepe
- Herbata i Dara
- Most w Malabadi i Zerzevan Kalesi
- Koty i Ahtamar
- Van – muzeum i twierdza
- Pałac Ishaka Paszy i wodospad
- Śniadanie z kotem… i Kars
- Ardahan, Kars i Katerina
- Przez Goderdzi do Turcji
- Dom rodzinny i winiarnia
- Most i wodospad Machunceti
- Bazar, plaża i ogród botaniczny
- Park dendrologiczny
- Sameba
- W Batumi… deszcz
- Batumi po latach
- Poranek u Daro
- „Przejście/a” graniczne
- Do Sarpi, po latach
- Marina i dwa muzea
- Fort i muzeum fotografii
- Monte i dwa ogrody
- Klasztor i ciastka
- Muzeum i kościół São Pedro
- Blandy’s Wine Lodge
- Spacer… i owocki
- Spacer po Funchal
starsze w archiwum