Etruskowie i okolica
Erynii coś świtało, że Toskania ma wiele wspólnego z Etruskami, czyli z tymi, co poprzedzali Rzymian, a następnie zostali przez nich wchłonięci. Nie do końca wiadomo skąd się wzięli – mogli być lokalnym szczepem, mogli też przybyć z Azji Mniejszej, wcześniej trochę korsarząc po morzu śródziemnym. Opinie naukowców są podzielone.
W. te niejasności nie przeszkadzały, za to na tę informację natychmiast zapaliła mu się lampka niedoszłego archeologa i siłą rzeczy pojechaliśmy pod granicę z Umbrią – do małego miasteczka Chiusi, do muzeum etruskiego. Na miejscu, zaparkowaliśmy pod murami miasta, na parkingu darmowym (jakimś fuksem były wolne miejsca) i schodkami weszliśmy do historycznego centrum, które było jednocześnie strefą ograniczonego ruchu, z parkingami płatnymi. Czasami dobrze, gdy się GPSa nie posłucha. W samym muzeum, W. dostał fotograficznego amoku, a było co fotografować. Chyba największe wrażenie zrobiły na nas głowy postaci zarówno z urn lub nagrobków rzeźbionych w marmurze, a także ceramika.
Poniedziałek sprawił, że wszystkie pozostałe muzea i większość kościołów było zamknięte, tak że został nam jedynie spacer po starym mieście, podziwianie starych budynków oraz toskańskiej panoramy z belwederu (miejsca widokowego), a jest co podziwiać. Jedynym otwartym był kościół św.Franciszka zbudowany w XIII w. oczywiście na miejscu dawnej świątyni etruskiej.
Kolejnym niespodziewanym i nieplanowanym punktem programu stał się miejscowy cmentarz, składający się z rodowych kaplic na trumny oraz ze ścian zbudowanych z, postawionych jedna na drugiej, wnęk na trumny. Myśleliśmy, że to współczesny wymyślił, ale nie. Zeszliśmy do piwnic dość wiekowej (na oko) kaplicy cmentarnej, spodziewając się spalarni, a tam kolejne wnęki wypełnione grobami wmurowanymi w ściany pochodzące z końca XIX i początku XX w. Ciekawostką było to, że na starych płytach nagrobnych datę urodzin i śmierci określano literami greckimi „Alfa” i „Omega”, co w sumie było logiczne.
Kolejnym, nie do końca zaplanowanym, punktem programu miało być Lago di Chiusi (jezioro w okolicy Chiusi), ale choć W. bardzo się starał, droga prowadziła nas dokoła, a jak jeszcze zaczął padać deszcz, to odpuściliśmy sobie robienie zdjęć malowniczym okolicznościom przyrody, zaczęliśmy rozglądać się za jedzeniem. Niestety, znowu przegapiliśmy porę sjesty, przez co wylądowaliśmy w Autogrilu na stacji benzynowej, i zaliczyliśmy kolejne panini ze spremutą. Najwyraźniej nie mamy szczęścia do kuchni toskańskiej. Szczęście za to uśmiechnęło się do nas gdy wjechaliśmy do kolejnego z wielu zabytkowych lokalnych miasteczek – Montepulciano, tu bowiem deszcz przestał padać. Stare miasto tradycyjnie objęte jest strefą ograniczonego ruchu, tak więc zaparkowaliśmy na pierwszym (P1) z 10 parkingów otaczających zabytkowe centrum. Tuż przy nim znajdowała się IT, gdzie przemiła pani nie dość że dała nam mapkę miasta, to jeszcze doinformowała o lokalnych belwederach czyli punktach widokowych. Będzie na jutro. Zaś samo Montepulciano jest urokliwie położonym miasteczkiem z głównie renesansową architekturą, z masą sklepików z lokalną żywnością, oraz z cantinami, czyli piwniczkami, w których można skosztować (w niektórych za darmo wina) i kupić butelczynę lub więcej ulubionego trunku. Tę przyjemność zostawiliśmy sobie jednak na koniec. Wcześniej drogą główną i zaułkami doszliśmy do Piazza Grande, gdzie obejrzeliśmy Duomo (Cattedrale di Santa Maria Assunta), następnie odżałowaliśmy po 5€ na wieżę z tarasem, i mogliśmy się rozkoszować widokami zarówno na toskańskie wzgórza jak i na ceramiczne dachy pobliskich budynków. W końcu wylądowaliśmy w Fortezzy gdzie ugościła nas Enoliteca Consorzio Vino Nobile, a Montepulciano z win słynie. Tam, za drobną opłatą, można było skosztować wszystkich lokalnych win. Bardzo zaciekawił nas sposób degustacji. Wokół sali stały szafy z winami i dawkownikami. Wsuwało się w czytnik kartę pobraną u barmana i wybierało się takie wina jak się chciało podkładając kielich. Przy zwrocie karty barman kasował opłatę za całość. Oczywiście win słodkich nie było – W. był niepocieszony!
{Opis win z degustacji}
Na koniec wylądowaliśmy jeszcze w jednej z piwniczek Cantine Ercolani, która, oprócz degustacji, zapraszała do obejrzenia wielopoziomowych piwnic, gustownie urządzonych i bogato wyposażonych (nie tylko w beczki wszelakie). Ponoć podziemia pamiętały jeszcze Etrusków. Tym razem to Erynia podegustowała i zadecydowała o kolejnym zakupie win Nobile di Montepulciano. W. nie bije się o wina do jedzenia (wytrawne), walczy (i wybiera) wina do picia(!) – słodkie.
Kolacja wypadła nam przypadkiem, gdy W. przy drodze zoczył czynną restaurację al Botteghino z lokalną kuchnią toskańską. Nam takich rzeczy dwa razy nie trzeba powtarzać. Dla W. skończyło się na bistecca al vitello (stek cielęcy), w wersji al sangue (krwisty). Kelner zmartwił się, czy aby W. wie co wybiera, ale Erynia uspokoiła go, że trafił na miłośnika tatara, więc odrobina krwi z równowagi go nie wyprowadzi. Kelner (może właściciel) był zachwycony. W. też – mięso było wyśmienite, ponoć z okolic Arezzo (30 km dalej). Jadąc do Sieny porównywaliśmy atmosferę w tej restauracji do podejścia kelnerów do klientów w Osteria del Gatto (gatto to po włosku kot) w Sienie. I tak samo z siebie, w reakcji na brak poszanowania klienta w sieneńskiej osterii, pojawiło się określenie „Pieprzyć kota!”. Jak nas gdzieś nie chcą to nie (Pieprzyć kota!).
—
PS. Koty uwielbiamy!
Wpisany pod 2020, fortyfikacje, muzea, Toskania, wina, Włochy, zbytki i zabytki
Brak komentarzy do Etruskowie i okolica
Brak komentarzy do Etruskowie i okolica