browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Pantokrator i Palea Perítheia

Poranek obudził nas lekko zachmurzonym niebem, a morze straszyło deszczem pokazując wały chmur piękne acz burzowe. Straszenie nie było zbyt efektywne, a słońce rozgoniło chmury zanim zdążyliśmy zjeść śniadanie, wybraliśmy się więc niedokończoną wczoraj trasę na najwyższy szczyt wyspy: Pantokrator, a następnie do wioski Palea Perítheia (Perithia). Początek trasy wiódł nas piękną drogą dwujezdniową, aż do zjazdu na Pantokrator (906 metrów n.p.m.), gdzie zaczęła się droga typowa dla interioru. Na jednym z zakrętów zobaczyliśmy klasztor większy i jakby bardziej zadbany niż inne dotychczas oglądane. Był to klasztor świętego Dymitra / gr. Ιερά Μονή Αγίου Δημητρίου
do albumu zdjęć

cerkiew przy drodze

i niewiele więcej informacji można znaleźć o tym klasztorze. Brama główna, pod dzwonnicami, była co prawda piękna i zamknięta, ale już brama boczna, przy części gospodarczej zapraszała nas otwartymi wierzejami, no to weszliśmy. Od samego początku oczarował nas zadbany ogród pełen kwitnących i pachnących kwiatów. Co prawda cerkiew była zamknięta, ale spacer po ogrodach był równie pięknym przeżyciem co oglądanie ikon.
Dalsza droga na najwyższy szczyt wyspy przerywana była już tylko przerwami na podziwianie panoram, z których każda była piękniejsza od pięknych. Na sam szczyt wiodła droga pełna serpentyn – nie tak znowu dziwne jest to na tej wyspie, no może z zastrzeżeniem, że te serpentyny były bardziej wyeksponowane ze względu na brak lasów i gajów oliwnych przesłaniających spadki.
do albumu zdjęć

Pantokrator

Pod szczytem mieści się co prawda niewiele samochodów, ale jak już się zaparkuje (wskazane bardzo mocne hamulce ręczne!) można na samym szczycie obejrzeć cerkiew otwartą(!) z pięknym, srebrnym ikonostasem oraz malowanymi ścianami i sufitem. Była to właściwie pierwsza na wyspie cerkiew, którą udało nam się obejrzeć od środka i trzeba przyznać było się czym pozachwycać. Ponoć jeszcze w zeszłym roku mieszkało tam trzech mnichów, w tym roku już nie ma żadnego. W pobliżu cerkwi spotkaliśmy małżeństwo polsko-ukraińskie mieszkające w Wilnie – tak się ich rodzinom poukładało po II wojnie światowej. Sami potwierdzili, że nacjonalizm litewski rzucił się Litwinom na mózgi w sposób porażający (myślenie). No cóż, kompleksy to ciężka choroba i dotyczy wszystkich nacji…
Na podwórcu cerkwi, oprócz fontanny stoi wielki maszt (chyba telewizyjny), ale niespecjalnie przeszkadza w oglądaniu i zabudowań cerkiewnych, i zapierających dech w piersiach panoram. Trochę poniżej szczytu stoi za to las kilkunastu anten poustawianych bez ładu i składu. Przy tym teren, na którym stały, nie był ogrodzony, a jedynie pomieszczenia poniżej pozamykane były na trzy spusty. Można było zejść poniżej nich i omijając wanty spróbować sfotografować okolicę.
Po obejrzeniu czego się dało ruszyliśmy w drogę do wioski Palea Perítheia / gr. Παλαιά Περίθεια. Można co prawda było pojechać drogami asfaltowymi, trasą trzydziestokilometrową, ale Automapa zasugerowała drogę gruntową utwardzoną długości około 10km. W. w to graj. Droga była trochę bardziej kamienista niż szutrowa, miejscami wypłukana spływającą wodą. W. przypomniał się zjazd z Apni do Wardziji i jak tylko o tym wspomniał poszła przednia lewa opona. I to poszła tak, że raczej się jej nie da naprawić. Erynia zadzwoniła do wypożyczalni z informacją o zdarzeniu i mimo drobnego przestrachu, że trzeba nas będzie ściągać z tej drogi, po wyjaśnienia, że właśnie wymieniamy oponę i spotkamy się w hotelu, Georgios odetchnął z ulgą i nawet jakby mniej zwracał uwagę na kwestię niepełnego „pełnego ubezpieczenia”. Ubezpieczenie nie obejmowało dróg gruntowych, o czym Georgios zapomniał nas poinformować. Pomimo naszych wielokrotnych pytań o ograniczenia polisy odpowiadał: full insurance means full insurance. My nie doczytaliśmy bardzo drobnego druku na drugiej stronie umowy – bo i po co – za to nie omieszkaliśmy mu przypomnieć jego własnych słów.
Wymiana opony poszła W. sprawnie choć trochę syczał dotykając śrub rozgrzanych hamowaniem i już trochę mniej parlamentarnie wyrażał się o producentach samochodów wpychających jako koła zapasowe tak zwane dojazdówki. Jednak nawet na dojazdówce udało mu się zjechać w dół do drogi asfaltowej prowadzącej pod samą starą wieś.
do albumu zdjęć

Palea Perítheia


Palea Perítheia jest najstarszą zamieszkałą osadą na Korfu (mówią o tym zapisy, nawet z XIV w.). Jej trudno dostępne położenie, w pobliżu najwyższego szczytu wyspy, było celowe – chroniło przed częstymi przed wiekami atakami piratów. W efekcie Perítheia stała się najbogatszą wioską na wyspie: do XVII wieku było tam 130 kamiennych domów i aż 8 cerkwi. Sytuacja zmieniła się radykalnie w drugiej połowie XX w. Zamiast piratów, wyspę zaczęli najeżdżać turyści. Wartość ziemi w górach spadła, za to działki nad morzem podrożały. Położenie, które niegdyś było atutem wsi, stało się jej przekleństwem. W latach 60′ ubiegłego wieku wieś opustoszała, dawni mieszkańcy założyli w nieco niższej, za to bliższej cywilizacji okolicy, nową osadę o tej samej nazwie. Dawna Perítheia dla odróżnienia zyskała drugi człon nazwy: Palea czyli stara. Od 2009 r. Palea Perítheia pomału zaczyna wracać do życia, ale nadal jest w większości wyludniona. Choć niektóre rozsypujące się rudery mają tabliczki sugerujące chęć sprzedaży to jednak wielu klientów nie widzieliśmy. Większość zabudowy jest jednak już w stanie rozkładu i jedynie na mapce można było obejrzeć układ osady. Można tam jednak było znaleźć perełkę kulinarną – tawernę Foros. W internecie można znaleźć opisy, że jest wyśmienita i na miejscu mogliśmy to potwierdzić własnoustnie. Dodać możemy jedynie, że była dosyć tania – najedliśmy się smacznie za 22€ (za dwie osoby), gdy zazwyczaj rachunki zaczynały się od 30€. Trochę nam było przykro gdy patrzyliśmy na stojącą obok inną tawernę z pustymi stolikami, ale cóż było robić – Erynia zadecydowała.
Po spacerze po wsi, z fotografowaniem dziwnych czarnych owadów wyglądających na pszczoły (czyżby zadrzechnia fioletowa?) i napełnieniu brzuchów pozostał nam tylko powrót do hotelu na dojazdówce. W. cierpiał całą drogę ustępując (świadomie i z grzeczności) wszystkim doganiającym go pojazdom, bo nie chciał wykończyć i dojazdówki – tego Georgios mógłby już nie wytrzymać. Mimo powolnej jazdy i drobnego postoju na zebranie liści z wyciętych już i zeschniętych gałęzi drzew oliwnych (na herbatkę) dotarliśmy do hotelu o bardzo przyzwoitej porze. Poinformowaliśmy naszego opiekuna, że samochód jest już pod hotelem i po niedługim czasie dostaliśmy kluczyki od identycznej Pandy. Musimy w tym momencie przyznać, że jesteśmy pełni podziwu dla hotelowej wypożyczalni samochodów i wystawić jej musimy jak najwyższe noty.
poprzedni
następny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.