Postojna i do Lublany
Rzuciliśmy też okiem, z zewnątrz, na Predjamski Hrad (16€ + 5€ za parking – bo jak nie to parasolką po szybach).
Zniesmaczeni ruszyliśmy do stolicy. Gdy już dojechaliśmy do autostrady to zobaczyliśmy, że pojazdy na niej stoją, a nie jadą. No to przełączył nawigację na „bez dróg płatnych” i przez jakiś czas jechaliśmy równolegle do autostrady. Do czasu jednak. W pewnym momencie ruch zaczął gęstnieć, aż w końcu poruszaliśmy się tempem powolnego żółwia. Ponieważ powoli dochodziło południe to zatrzymaliśmy się w przydrożnym barze na burki z mięsem. Trochę pokrzepieni wbiliśmy się w strumień aut by po paru kilometrach pojechać za częścią aut, początkowo drogą wiejską, a następnie szutrową z dziurami typu ukraińskiego (sprzed wojny) – tyle tylko, że droga była znacznie węższa. Droga przez błoto jak się zaczęła tak się i skończyła korek też jakby udało się ominąć i wjechaliśmy do stolicy. Ciągle lało, a miasto się ciągnęło. W końcu dociągnęło nas w pobliże hotelu. Pod sam hotel B&B podjechać się nie da – droga zamknięta słupkami. W. co prawda znalazł wolne miejsce parkingowe oznaczone białymi pasami, ale w Lublana oznacza to że „też się płaci” za postój (1,2€/h pomiędzy 7. a 19.). To że „się płaci” nie oznacza jeszcze, że łatwo się płaci. Zanieśliśmy co lżejsze rzeczy do hotelu by się zameldować i poznać trochę specyfiki miasta (i parkowania) i W. poszedł szukać parkomatu. Na twarzach osób, które pytał, pojawiała się mieszanka osłupienia i niepewności (a zaczepiał tyko kierowców). W końcu udało mu się go znaleźć po 20 minutach brodzenia w deszczu i po kałużach – te były wszędzie. Ponoć takie ulewy są nietypowe i ponoć za dwa dni ich już nie będzie, ale W. już ocenił Lublanę jako „nie dość, że stolica to jeszcze nie do polubienia” – FUJ! (powiedział, że może da jej szansę, ale i tak będzie to różnica pomiędzy wielkie FUJ, a trochę mniejsze Fuj!)
Nawet hotel B&B wpisał się w tę narrację. Niby pokój czysty i duży, i z klimatyzacją, ale nie dość że typu „blok n-piętrowy”, to jeszcze z wyśmienitą akustyką, WiFi bez hasła (wejście przez stronę hotelu) – ale dobrze, że chociaż jest. Toaleta z łazienką zamykana drzwiami przesuwnymi, a po włączeniu światła w łazience włącza się wyjący wentylator. W pokoju nie ma ani czajnika, ani lodówki.
Jak my tu wytrzymamy 3 noclegi?!
Może chociaż śniadania będą jadalne? – zobaczymy.
(okazały się obfite, aczkolwiek jajka i parówki były zimne, większość wędlin mdło wodnistych, a jedyna salami przeperfumowana).
Po drobnym odespaniu zniesmaczenia przeszliśmy się w kierunku centrum głównie z zamiarem zjedzenia czegoś ciekawego. Tu doceniliśmy lokalizację hotelu, gdyż praktycznie dwie ulice dalej zaczyna się deptak pełen barów, restauracji i knajp różnego autoramentu – padło na bar FalaFel gdzie popróbowaliśmy kuchni arabskiej (no dobra, wiemy że to jest Słowenia, ale do krajów arabskich na razie się nie wybieramy, a trzeba było spróbować co to jest). Praktycznie za deptakiem jest już rzeka, kawałek dalej piękny Smoczy Most z widokiem na zamek (Ljubjanski Grad). Byłby piękny nocny spacer, gdyby nie to, że lało równo. Ewidentnie pogoda barowo-muzealna.