W końcu W. przeforsował swoje i na parę dni pojechaliśmy w cztery osoby (oprócz nas dwojga nasz przyjaciel M. z synem P.) do jego ukochanej Sobótki. Ciągnie go tam od zawsze, a jak znajdzie się w zakresie widzialności góry Ślęży to z uporem maniaka powtarza, że czuje się jak w domu. Mieszkał tu co prawda w latach 1963-1983 (z wieloma przerwami – miał nietypowe życie), ale czuje do tego miejsca sentyment jakiego nie czuje do żadnego innego na świecie. Chociaż niestety, jak wszystko, i ten jego świat się zmienił, niszcząc nie tylko miejsca, ale i nastrój tego punktu na ziemi. Jedynie Ślęża pozostała niezmienna,
chociaż i lasy ją pokrywające trochę się zmieniły i ludzi chodzących po niej jest jakby więcej, nie mówiąc już o rakowych naroślach bloków mieszkalnych postawionych przy wejściu na jej stoki. Aby ich nie oglądać W. wybrał trasę podejścia do Dolnego Schroniska (teraz Dom Turysty „Pod Wieżycą”) od strony ul. Słonecznej i dalej drogą zboczem góry Anielskiej (na mapach Gozdnicą zwanej). W połowie drogi spojrzał swym „starym” okiem na polanę, która ponad 50 lat temu służyła mieszkańcom Sobótki, a niekiedy i przyjezdnym, do zjazdów na sankach i nartach. Funkcjonował tu nawet przez czas jakiś wyciąg linowy typu „wyrwirączka”. Niestety wszystko to zniknęło wraz z zimami i śniegami, których pokrywę czasami w metrach mierzono (jak usypało zaspy). Zazwyczaj jednak ubitego śniegu na stoku bywało powyżej pół metra i to przez parę miesięcy. Było po co wyciągać sanki z piwnicy. Teraz stok powoli zarasta chwastami. Kawałek dalej, tuż pod Dolnym Schroniskiem, zbudowano na drzewach, i pomiędzy nimi, wielki park linowy. Pięknie wkomponowany w przyrodę nawet nie szpeci okolicy. Niestety był jeszcze zamknięty. Za to Dolne Schronisko było otwarte i serwowało produkowane na miejscu piwo lane. Trudno je było nazwać tanim (chociaż niespecjalnie mamy porównanie), ale było (jak na nasze gusta) na całkiem przyzwoitym poziomie. W. co prawda jest przeciwnikiem picia alkoholu na szlaku (czy to górskim czy też innym) ale tym razem, zgodnie z zasadą: „dla towarzystwa cygan dał się powiesić” ustąpił i… nawet mu to piwo smakowało. Po degustacji piwa postanowił nam pokazać stary, paleolityczny kamieniołom, w którym za jego młodości był amfiteatr na deskach którego występowała i Opera Wrocławska. Z kamieniołomu została zarośnięta krzewami i drzewami dziura w ziemi. Nic z nastroju, a nawet ktoś postawił tabliczkę „Zakaz wstępu, teren niebezpieczny”. Niewątpliwie teren jest niebezpieczny, dla wspomnień…
Nikt nie dał się namówić na zejście do Sobótki Górki i wejście niebieskim szlakiem (i dobrze, bo okazało się, że zdrowotnie połowa ekipy była nieprzygotowana na taką trasę), ruszyliśmy więc standardowo żółtym szlakiem, przez Górę Kościuszki (Wieżycą na mapach zwaną). Podejście jak zwykle ciekawe, po kamieniach niekiedy wyglądających jak schody, (Niemcy wybudowali schody kamienne, ale trochę się one „rozeszły” niekonserwowane przez sto lat). po tym wstępie do spacerku weszliśmy na wieżę widokową (7zł za wejście, M. zrezygnował, bo nie lubi schodów). Dopiero niedawno W. dowiedział się, że jest to jedna z Wież Bismarcka. Dla W. zawsze była to wieża widokowa, nawet jak w dzieciństwie właził na jej szczyt z kolegami wczołgując się przez okienko (drzwi były zaspawane na głucho) i drapiąc się po resztkach schodów (niekiedy brakowało i paru pod rząd, a wieża jest wysoka – „się czasem skakało przez dziurę”). Teraz już są wszystkie schody, a nawet jest rozwieszona siatka, wyglądająca na siatkę na gołębie. W. zastanawiał się czy utrzymała by spadającego, czy tylko oplotła go spowalniając trochę lot. Nie sprawdził! Za to testował na dalszej trasie swoją kondycję. Nie był zadowolony i cały czas marudził jednocześnie co kawałek musiał się zatrzymywać by poczekać na resztę ekipy (P. jest młody to szedł przyzwoitym tempem). Mimo spacerkowego tempa i rozglądania się w poszukiwaniu znanego mu [św.] źródełka nie znalazł. Za to przy kultowych rzeźbach panny z rybą i niedźwiedzia musiał się pochwalić jak to z Elżunią (kustoszem muzeum w Sobótce) wymyślali stare Ślężańskie legendy – bo trzeba było stworzyć publikację o Ślęży i okolicach. Od rzeźb już nie jest daleko na szczyt (dla W. na Ślęży nigdzie nie jest daleko!) więc doturlaliśmy się tam w miarę szybko. A na szczycie dziki tłum dzikich ludzi z ogniskami, mini grillami, kiełbaskami i kolejkami do WC. Oczywiście nie mogło się obejść bez stoiska z lokalnym piwem (lodami i napojami też, chociaż mniej lokalnymi) i mimo nastawienia W. do piwa w górach, nie zgrzytał (zbytnio) zębami. Za to po raz pierwszy udało mu się wejść do (odrestaurowanego) kościółka, a nawet do podziemi. Na wieżę się nie pchał, choć wejście było w cenie zejścia do podziemi (takich sobie). Wejście do kościoła było darmowe. Dlaczego pierwszy raz? Bo zazwyczaj był zamknięty, początkowo z powodu zrujnowanego wnętrza, a później z powodu braku ludzi chętnych do zapłacenia za wejście. Nie bywał tutaj w niedzielę gdy, od jakiegoś czasu, odprawiana jest msza. Tym razem tłumy dopisały, tak że aż sprzedająca bilety zastanawiała się czy pobity zostanie rekord 7000 biletów sprzedanych jakiś czas temu. Nie wiemy czy życzyć im pobicia rekordu czy wprost przeciwnie, bo tłumy i na szlaku, i pod schroniskiem zniszczyły cały nastój tego miejsca!
Po kościółku podeszliśmy jeszcze pod wieżę widokową (tym razem nie Bismarcka), ale tym razem wszedł na nią tylko M. Reszta zareagowała alergią na tłumy czekające na wejście po drabinach i poczekała pod wieżą. Ponieważ Erynii i M. zaczęły dokuczać kolana zrezygnowaliśmy ze „spacerku” na Radunię, którego pomysł chodził po głowie W. Wróciliśmy więc spokojnym krokiem na kwaterę w Winiarni Celtica. Po krótkim odpoczynku W. zabrał nas do Ślężańskiego Młyna na obiad. Trafiliśmy co prawda na wesele, ale znalazło się i miejsce dla nas na zewnątrz pod parasolami. Jedzenie było nawet smaczne, chociaż stosunkowo drogie. Niemniej porcje były wystarczające do uzupełnienia straconych na spacerku kalorii.
Wracając W. postanowił zajrzeć do kamieniołomu Kantyna w Chwałkowie. Już z daleka coś mu tutaj nie grało. Z bliska nie grało mu jeszcze bardziej. Teren oznaczono jako prywatny (wstęp wzbroniony) – to W. nigdy nie przeszkadza – ale to pół biedy. Gdy już dotarł nad brzeg kamieniołomu aż chciało mu się płakać.
Ściana ogradzająca go od kolejnego kamieniołomu zniknęła, kamieniołom teraz rozciąga się „aż po horyzont” (no może trochę bliżej), a brudną wodę wypompowywała chodząca stale motopompa. Z pięknego, ocienionego drzewami kamieniołomu, gdzie W. zdarzało się pływać nawet nocą patrząc na świecące się w oddali czerwone światła obrysowe masztu telewizyjnego na Ślęży, gdzie woda była tak czysta, że w niej raki żyły, pozostała kałuża, która zaraz zniknie by ktoś mógł podsypać sobie drogę granitowym kruszywem.
To było już dla W. za dużo jak na jeden dzień. Poczuł się jak pies, który stracił dom.
Chociaż tyle dobrze, że Ślęża stoi jak stała i z daleka wita go jak dobrego znajomego.
Sobótka i Ślęża
2 odpowiedzi na Sobótka i Ślęża
Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi
Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.
Szukaj
Kategorie
Lata
…komentarze.
- w. - Wisząca kładka i Zamek
- Pudelek - Wisząca kładka i Zamek
- w. - Zamki i kamienie
- MI - Zamki i kamienie
- MI - Zamki i kamienie
- W. - Będzin – kirkut i zamek
- Pudelek - Będzin – kirkut i zamek
- w. - Orle Gniazda: Olsztyn
- w. - Zamki i kamienie
- MI - Zamki i kamienie
- MI - Orle Gniazda: Olsztyn
- W. - Będzin – kirkut i zamek
Galeria albumów
ogólne…
RODO
Przydasie
-
Nasze miejsca:
- Urodzinowa niespodzianka
- Winiarnia Begala
- Winiarnia Hornik
- Wisząca kładka i Zamek
- Winiarnia Macik
- Malá Tŕňa II
- Będzin – miasto i Żydzi
- Będzin – nerka i pałac
- Będzin – kirkut i zamek
- Dolní Kounice [2] i Veveří
- Dolní Kounice [1]
- Velké Pavlovice [3]
- Velké Pavlovice [2]
- Velké Pavlovice [1]
- Safranbolu i Hadrianopolis
- Divriği
- Karahan Tepe i Göbekli Tepe
- Herbata i Dara
- Most w Malabadi i Zerzevan Kalesi
- Koty i Ahtamar
- Van – muzeum i twierdza
- Pałac Ishaka Paszy i wodospad
- Śniadanie z kotem… i Kars
- Ardahan, Kars i Katerina
- Przez Goderdzi do Turcji
- Dom rodzinny i winiarnia
- Most i wodospad Machunceti
- Bazar, plaża i ogród botaniczny
- Park dendrologiczny
- Sameba
- W Batumi… deszcz
- Batumi po latach
- Poranek u Daro
- „Przejście/a” graniczne
- Do Sarpi, po latach
- Marina i dwa muzea
- Fort i muzeum fotografii
- Monte i dwa ogrody
- Klasztor i ciastka
- Muzeum i kościół São Pedro
- Blandy’s Wine Lodge
- Spacer… i owocki
- Spacer po Funchal
- Madera sanatoryjnie
- Galeria, osły, Kalawasos i Tochni
- Opactwo i Zamek
- Kirenia
- Salamina i Famagusta
- Larnaka
- Port w Amathous i Limassol
- Nikozja
- Muzeum Morskie i morze
- Wina, azbest i monastery
- Mizoginistyczne monastery
- Choirokoitia i wioski górskie
- Wrak, jaskinie i Maa
- Dzień lenia i kwiat
- Tenta, Kolossi i Apollo
- Pafos, Afrodyta i koty
- „Wlot do” Cypru
starsze w archiwum
Jak kojarzę, mi się wejść do kościółka na Ślęży nigdy nie udało 😀
Dawniej otwierany był parę razy w roku (może nawet tylko raz w roku). Teraz jest co niedziela to i łatwiej trafić na otwarty.