Pod koniec maja Erynia idąc po prostej podłodze padła jak sznyta usiłując przy okazji zrzucić sobie na głowę stary duży monitor. Monitor udało się W. złapać, ale lewa noga nie oparła się talentowi Erynii. Pęknięta torebka stawowa oraz zerwane więzadła w kostce, uszkodzona łękotka i ścięgna w kolanie uruchomiły proces częstych, a niezbyt przyjemnych kontaktów z NFZ. Rekonwalescencja trwała dosyć długo i chociaż nie dobiegła końca to i tak Erynia poszkodowana na nodze i umyśle nie wytrzymała i na długi sierpniowy weekend zadecydowała —
Spisz!
Droga na Słowację, jak zwykle w tym okresie, wiodła nas przez Wysową. W drodze z Wysowej na Słowację rzuciły nam się do oczu
cerkiew pod wezwaniem Opieki Matki Bożej w Hańczowej i, niestety zamknięta,
cerkiew w Zdyni. Wybraliśmy drogę może i dłuższą, ale zahaczającą o
Leśny Szałas pod Bardejowem, Erynia i W. nie mogli przecież odmówić sobie najlepszego na świecie, i w okolicy, strudla z makiem i wiśniami z dodatkiem lodów, śmietany i czekolady — cudo!!! Oczywiście nie tylko ten deser jest tam wyśmienity. Oprócz atmosfery i czasneczki zapchaliśmy się mieszanką dań słowackich (różne pierogi, haluszki z serem i skwarkami, śmietana i placek ziemniaczany upieczony na chrupiąco). W. aż się oblizywał — i to wszystko za 11€. Szczególnie ciekawy smak miała Hejkola, tak ostry, że zastanawialiśmy się czy to nie z potraw. Niestety, obżarstwo to zaprocentowało koniecznością zatrzymania się parę kilometrów za Bardejowem na poboczu i kilkunastominutowym przyśnięciem bo nie dało się jednocześnie skoncentrować się na prowadzeniu samochodu i otwieraniu zamykających się oczu. Tylko dzięki temu nie przegapiliśmy widoku Spiskiego Zamku. Niestety cała droga, którą przejeżdżaliśmy mimo, ograniczona była ciągłymi liniami po bokach, co praktycznie uniemożliwiało postój w celu kontemplowania widoków. A na dodatek jechaliśmy pod słońce. Ponieważ obżarstwo ze „sjestą” trochę nam rozciągnęły czas postanowiliśmy znaleźć nocleg w Lewoczy a zwiedzanie przełożyć na następne dni. Erynia jeszcze w domu znalazła Autocamping pod Lewoczą, podjechaliśmy tam więc i po drobnych przepychankach cenowo-pokojowych wybraliśmy na 3 noce pokój 2 osobowy z balkonem, łazienką, lodówką i TV za 35€ (pokój był, co prawda, 2+2 i za 39€ ale…). Śniadania były po 4,5€/osobę, ale ponieważ po drodze upolowaliśmy parę oscypków prosto z bacówki to wstępnie zrezygnowaliśmy ze śniadania.
Autokamping pod Lewoczą
Wewnątrz kompleksu znaleźliśmy również Restaurację „Jaworinka” z piwem, ciekawe było szczególnie piwo owocowe Radler. W., który nie pija piwa, stwierdził, że to coś jest smaczne, ale nie jest piwem, sam wypił Sariša (Sarisza). Po tym obżarstwie i opilstwie pozostał nam już tylko jeden grzech — ospalstwo.
Rano przedyskutowaliśmy z bardzo miłym Panem recepcjonistą (Właścicielem?) co jest godne obejrzenia w okolicy. Udostępnił nam także foldery reklamowo-informacyjne okolicznych miast. Nie żałowaliśmy decyzji potraktowania Autokampingu jako bazy wypadowej.