browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

droga do Tbilisi

do albumu zdjęć

droga do Tbilisi

No i przyszła kolej na Tbilisi, nieco okrężną drogą — W. bardzo chciał zobaczyć monaster Kacchi (Katskhi) zbudowany na czterdziestometrowej, samotnej skale. Można do niego wejść tylko po drabinie. Taka mini-Meteora. Do cerkwi prowadziła nieco kręta i niezbyt dobra droga. W jej pobliżu dostrzegliśmy inny domek na podobnie wysokiej i stromej skale (może trochę większej), ale wejście po drewnianej drabinie było zamknięte na kłódkę i ogrodzone drutem kolczastym. Na „parkingu” pod monasterem, już po zgaszeniu silnika, usłyszeliśmy buczenie — w starterze rozrusznika (tym wymienionym w Batumi) nastąpiło zwarcie i rozrusznik cały czas się kręcił, aż zaczynało woniać. W. zupełnie odłączył akumulator, a potem poszliśmy do monasteru. Tam spotkało nas (W.) rozczarowanie — nie można wchodzić na górę. To znaczy można — gdy dostanie się zaproszenie od mieszkającego na górze mnicha. Nie dostaliśmy, więc po zrobieniu paru zdjęć z zewnątrz, wróciliśmy na parking. W. odpiął starter od przewodów, podłączył akumulator, ruszyliśmy na pych i pojechaliśmy w kierunku Tbilisi, rozglądając się po drodze za serwisem. W najbliższym mieście nie znaleźliśmy go. Poza tym miasto wyglądało na nieciekawe – jak się nam zdawało – zakurzone, brudne, pełne zardzewiałych i poniszczonych budynków fabrycznych – pomyliliśmy się. Była to Chiatura. Będziemy tam musieli jeszcze kiedyś zajrzeć.
Szukaliśmy dalej nie licząc specjalnie na powodzenie – była niedziela. Ku naszemu zdumieniu, trafiliśmy na wiele otwartych sklepów, myjni, a nawet warsztatów. Udało nam się znaleźć jednego elektryka, który co prawda wzbraniał się przed wymianą, ale W. był bardzo stanowczy. Było śmiesznie, bo elektryk nie władał ani rosyjskim, ani angielskim. Do elektryka dołączył miejscowy policjant (na służbie!), który przejął się turystami z Polski. Odnieśliśmy wrażenie, że elektryk nie za bardzo wiedział jak się dostać do rozrusznika, ale tu wkroczył W. pamiętający jak to robił mechanik w Batumi i po prostu zdjął filtr powietrza. Robota jakoś poszła i wspólnymi siłami udało się wymienić starter (na stary) i samochód odpalił. Policjant, aczkolwiek niespecjalnie porozumiewał się obcymi językami, był bardzo uczynny. Pomógł W. znaleźć wodę do umycia rąk, a nawet trzymał szlauch gdy W. mył ręce — kochamy gruzińską policję, która nie wpieprza się gdzie nie powinna, a jest pomocna gdy potrzeba!
tu dają dobre jedzenie

dobre jedzenie


Dalej ruszyliśmy do Tbilisi z nadzieją, że rozrusznik wytrzyma (przyzwoicie wytrzymał do Polski). Pomału zaczęło nas ssać z głodu. Stanęliśmy przy jakiejś przydrożnej budce z paroma stoliczkami, gdzie również zatrzymywały się marszrutki i zjedliśmy najlepiej chyba przyprawiony kebab z jakim mieliśmy do czynienia. Ukontentowani kulinarnie pojechaliśmy dalej. Jeszcze przed Tbilisi, zobaczyliśmy tabliczkę ze strzałką i napisem „Jvari”.
świątynia Dżwari

świątynia Dżwari

Skręciliśmy. To była dobra decyzja. Zdążyliśmy tuż przez zamknięciem tego tak pięknie położonego monasteru (na liście oczekujących UNESCO), z widokiem na Mcchetę. Święta Nino „wpłynęła” na władcę Miriana III by postawił w tym miejscu wysoki krzyż. Przy okazji wprowadziła do Gruzji Chrześcijaństwo z Konstantynopola. W efekcie Gruzja stała się państwem chrześcijańskim, a Nino świętą. A w miejscu postawionego krzyża wybudowano najpierw Małą, a później Dużą Świątynię Krzyża – Dżwari.
 

Podkład muzyczny „Rustavi Shen Xar Venaxi”
udostępniony przez Georgian folk music instruments

poprzedni
następny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.