W Shumeruli z kolei objedliśmy się dziko: cudowne chinkali, badridżiani czyli bakłażany z sosem orzechowym baże i chaczapuri z serem sulguni zapiekane na szpadce (Naszampuri). Dzień zakończyła telefoniczna pogawędka informacyjno-zapoznawcza z Anną i Erynia padła jak sznyta po 21:00. W. – jak to W. – śpi kiedy musi, albo kiedy nie ma nic do roboty, a teraz musiał jeszcze skonfigurować internet, blokując wszystkie automatyczne upgrady.
Dzień zaczęliśmy leniwie późnym śniadaniem z Gospodyniami. Następnie One udały się do pracy, a my na poszukiwanie gruzińskiej herbaty. Wbrew pozorom nie było to „A la recherche du temps perdu” („W poszukiwaniu straconego czasu”). Pola herbaciane oglądaliśmy co prawda z daleka, ale fabryczka herbaciana w Chakvi jak najbardziej jest i działa, chociaż wirtualnie nie można tego stwierdzić z braku strony internetowej. Mieliśmy szczęście, bo przez 2 letnie miesiące była przerwa w produkcji i dopiero od wczoraj (01.09.) ruszyła produkcja. Mieliśmy również szczęście trafić na pochodzącego z Dagestanu Szamila Bułatowa, dyrektora fabryki. Nie dość że oprowadził nas po produkcji i sprezentował nam trzy dwukilogramowe cegiełki zielonej herbaty to jeszcze ze szczegółami opisał jak należy przygotować gruziński czaj (na modłę dagestańską).
A to sprawa nieprosta:
Sama fabryczka założona była ze sto lat temu i z początku nadzorowana przez chińskich specjalistów. Obecnie niestety wygląda na ruinę, plantacji jest mało. Zresztą nic dziwnego: uderzyły w nich rosyjskie sankcje bo wcześniej dostarczali towar masowo do szkół, szpitali i tiurm (sic!), a teraz Rosja nie bierze tego towaru (czyżby tiurmy zamknęli?). Z kolei Europa Zachodnia nie chce kupować ich herbat. Za to my popróbujemy. Szamil dał nam jeszcze namiary do producenta czarnej herbaty w Ozurgeti.
(przepraszamy za jakość zdjęć z fabryk herbaty, ale wykonywane one były „w biegu” przy dosyć nienajlepszym oświetleniu)
Po południu wyskoczyliśmy do Gonio i tym razem „bar wzięty”, a konkretnie otwarty i pełen ludzi, głównie z Polski. Właściciele mili i pozytywnie zakręceni na punkcie Gruzji. Po powrocie z plaży zostaliśmy zapędzeni do roboty – supra się szykowała. Na stole pojawiły się chinkali (w których mieliśmy skromny acz „znaczący” udział), badridżiani, mczadi, sałatka pomidorowa, papryka faszerowana sosem baże, a na koniec biała gotowana kukurydza. Wszystko podlane domowym kachetyjskim winem. Wina było dwa rodzaje: jedno młode jeszcze nieodstane, drugie trochę starsze, już odstane ze specyficznym posmakiem kvevri. Pić się dało chociaż Irinę odrobinę wykręcało.
W trakcie supry pojawiły się przyjaciółki gospodyń i pogaduszki ciągnęły się do późna w nocy. Jedna ze znajomych – Tea – pracuje w Ankarze i powiedziała, że nic się ostatnimi czasy w zasadach życia nie zmieniło, mamy nadzieję, że nadal tak pozostanie.
Następnego dnia rano, przy śniadaniu kontynuowaliśmy rozmowę na tematy gospodarcze i nie tylko – była ciekawa. Po śniadaniu postanowiliśmy (czyt.: W. postanowił) prowadzić dalej poszukiwania gruzińskich herbat – tym razem w Ozurgeti. A to już Guria. Co prawda niezbyt daleko od Batumi (około 40km), ale już inny region. I jak tylko przekroczyliśmy granicę regionów pojawiły się, wreszcie, herbaciane pola. Niektóre zadbane inne poprzerastane paprociami, ale były prawie wszędzie. W. był ukontentowany. Znalazł nawet parę nasion. W Ozurgeti „koniec języka za przewodnika” i trafiliśmy do fabryki herbaty ზვანის ჩაის ფაბრიკა (Zvanis Tea Factory) (nie potrafimy zlokalizować firmy, w internecie znikła nawet z wyszukiwarki firm (w 2017 r.)shps geoplant-ozurgeti. Poniżej umieszczamy lokalizację.). Pokierował nami napotkany Gruzin – sami byśmy pewnie nie trafili. Po przyjeździe na miejsce nasz przewodnik pogawędził z pracownikami, którzy zadzwonili po dyrektora. Dyrektor Murman Goczaleiliszwili (chyba dobrze zapisaliśmy) pojawił się w parę minut i oprowadził nas po zakładzie. Produkcja miała ruszyć po 14., więc tylko porozmawialiśmy na tematy herbaty i Polski. Tak się bowiem złożyło, że Murman stacjonował w Polsce będąc w radzieckim wojsku 1978 roku i nawet miał okazję spotkać Papieża. Wspominał też wspólną służbę z Rosjanami, Rumunami i Niemcami. A po zwiedzaniu fabryki i rozmowach poczęstował nas i zieloną, i czarną herbatą. Dobre były! Po wzajemnych uprzejmościach opuściliśmy, już zaprzyjaźnioną, fabrykę i ruszyliśmy w kierunku centrum miasta. Miasto, będące stolicą regionu Guria, robiło miejscami przygnębiające wrażenie. Wielki teatr i mała uboga cerkiew, przeszklona, nowoczesna i prawie pusta kawiarnia, a obok zrujnowany hotel miejski, piękny posterunek policji i odrapane budynki wokół centrum. W. zastanawiał się czy tak wyglądają wszystkie miasta przez które przeszła Rosja?!, ale to jeszcze nie był koniec przygnębiających refleksji. Po rzuceniu okiem na centrum Ozurgeti W. zadzwonił pod numer podany nam przez Szamila. Fuksiarz – po około pół godziny pojawił się Timur – właściciel fabryczki herbaty i biznesmen inwestor. Droga do jego firmy była tak „gruzińska”, że od połowy przesiedliśmy się do jego wozu. W. chętnie by pojechał dalej, ale przekonał go argument o kurzu w którym musiałby jechać. Droga wiodła wśród pól i osad wyglądających jak po wojnie – opuszczone domy bez szyb, a te w których mieszkali ludzie też trzymały się „na słowo honoru”. A widać było przy tym, że domy te były (kiedyś) urokliwe w formie. W końcu, po około 20 km dojechaliśmy do „małej fabryczki”. Timur kupił ją wraz z plantacją herbaty dwa lata temu i właściwie jeszcze ją remontuje. Za to produkcja idzie, może i nieśpiesznie, ale z nastawieniem na jakość. Nie do końca wszystko zrozumieliśmy i nie do końca zdaje nam się, że powinniśmy pisać o wszystkim co zrozumieliśmy, bo stosunki gospodarcze panujące w Gruzji mogłyby źle wpłynąć na biznes. A byłoby co popsuć! (urzędnicy to potrafią) My skupimy się więc na opisie technologii produkcji herbaty. Aż dziwne jak jest prosta. Po zbiorze liści – maszynowo lub ręcznie (ta jest droższa bo kobiety otrzymują około 5$ dziennie) liście są rolowane kolejno w kilku maszynach. Później w specjalnym bębnie poddawane są fermentacji (ok.0,5h) i suszeniu (ok.1,5h), a następnie sortowaniu na sitach. Cały proces trwa około 3h na partię. Mieliśmy okazję pooglądać różne „sorty” herbaty. Najtańsza to „ta dla Liptona” (2$/kg), a najdroższa dla odbiorców w Jordanii/Azerbejdżanu (50$/kg). Timur chciałby wejść również na polski rynek (już na nim był kiedyś) i poszukuje godnego zaufania człowieka w Polsce – obiecaliśmy spróbować mu pomóc takiego znaleźć. Wbrew pozorom, gruzińska herbata jest obecna na polskim rynku. Ponoć gorszy sort jest u nas mieszany z herbatą z Indii – o porównywalnej (lub gorszej) jakości za to droższą. Rzecz jasna całość przedstawiana jest jako „made in India”. Rozmowa przeciągnęła się do wieczora – przy dobrej, świeżo parzonej herbacie „najlepszego sorta”. Na drogę dostaliśmy też trochę tej herbaty. Erynia przez połowę drogi powrotnej powtarzała „ty to jesteś fuksiarz”. Drugie pół już nie było takie fuksiaste – zaczął mżyć deszczyk i nie dało się zrobić nocnych zdjęć Batumi – a Batumi jest nocą bardzo kolorowe.
A poniżej dwa nasze filmy z dwóch firm produkujących gruzińską herbatę:
Podkład muzyczny „Nanuliabesadze - Batums katkatas”
udostępniony przez Georgian folk music instruments
Hej! Dziękuję za odwiedziny u mnie 🙂 ja sobie przywiozlem z Gruzji dwie paczki herbaty gurieli 🙂
Najlepsze były „te bezpośrednio od producenta”.
Gwoli ścisłości, odwiedzamy Cię od dawna tylko nie zawsze zostawiamy „pisemny ślad”. 😉
odpowiadamy zbiorczo:
… i będzie więcej. Już przygotowujemy następne: i opisy, i zdjęcia, ale jest z tym trochę roboty 😉
Po przeczytaniu Ewa powiedziała “jedziemy do Gruzji” Byłem tam pół wieku temu, ale tylko na wybrzeżu. Czekamy na zdjęcia. Dziękujemy.
Ewa&Janusz
Ja także przywiozłam sobie kilka rodzajów gruzińskiej herbaty, może nie tyle sobie, bo nie jestem jej amatorką, ile na prezenty. Czekam na zdjęcia, pozdrawiam.
Ewo, Witku – ja chcę więcej!
Pozdrawiam
Jaruta