Martina Franca
Z ciekawostek: „franko” występuje również w języku polskim.
Tym razem nie było problemu z trafieniem do „centro storico”. Zatrzymaliśmy się na stacje benzynowej, gdzie uprzejmy sprzedawca nie dość, że szczegółowo nas poinstruował o lokalizacji zabytków, to jeszcze poradził gdzie zaparkować. Miodzio!
A w mieście zauroczyła nas zwarta starówka otoczona murami, często nazywana muzeum baroku pod chmurką. Na samym wejściu, przy bramie św. Stefana można zaopatrzyć się w IT w mapkę centrum, gdzie wyznaczono kilka tras pokazujących najbardziej wartościowe miejsca. My jednak woleliśmy się zgubić w zaułkach. Zdecydowanie są tego warte. Do tego stosunkowo mała ilość turystów, na dodatek rozsianych po całym terenie, tak że prawie ich nie widać – takie miejsca najbardziej lubimy. Przedtem, zajrzeliśmy na chwilę do Palazzo Ducale, gdzie plakaty zachęcały do obejrzenia wystawy malarstwa Picassa. Spojrzeliśmy po sobie i… odpuściliśmy. Przy całym szacunku do dorobku mistrza, nie jesteśmy jego wielbicielami. Po sąsiedzku rzuciliśmy też okiem do bazyliki św. Marcina, ale akurat odbywał się tam ślub, więc i tam nie zabawiliśmy długo.
Można sobie zadać pytanie, skąd głównie barokowo-rokokowa starówka w średniowiecznym mieście? Otóż sprawę załatwiło między innymi trzęsienie ziemi z 1743 roku, które spustoszyło region.
Wieczór skończyliśmy już wspólnie ze znajomymi w centrum Ostuni, gdzie odbywały się jeszcze imprezy związane z festą. W. wreszcie miał okazję zjeść pizzę (jak wszyscy), nie odpuścił sobie również omułków saute oraz innych owoców morza na spółkę z Erynią. Trzeba było nadrobić niedobory.