browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Martina Franca

do albumu zdjęć

Martina Franca

Jako że mieliśmy trochę czasu, Erynia trasę powrotną wyznaczyła przez miasteczko Martina Franca. Nietrudno się domyśleć, że nazwa miasta związana jest z jego patronem, św. Marcinem z Tours. Drugi człon nazwy odnosi się do przywilejów podatkowych przyznanych miastu w 1310 r. przez króla Filipa I z Tarentu z rodu Andegawenów, uff…
Z ciekawostek: „franko” występuje również w języku polskim.
Tym razem nie było problemu z trafieniem do „centro storico”. Zatrzymaliśmy się na stacje benzynowej, gdzie uprzejmy sprzedawca nie dość, że szczegółowo nas poinstruował o lokalizacji zabytków, to jeszcze poradził gdzie zaparkować. Miodzio!
A w mieście zauroczyła nas zwarta starówka otoczona murami, często nazywana muzeum baroku pod chmurką. Na samym wejściu, przy bramie św. Stefana można zaopatrzyć się w IT w mapkę centrum, gdzie wyznaczono kilka tras pokazujących najbardziej wartościowe miejsca. My jednak woleliśmy się zgubić w zaułkach. Zdecydowanie są tego warte. Do tego stosunkowo mała ilość turystów, na dodatek rozsianych po całym terenie, tak że prawie ich nie widać – takie miejsca najbardziej lubimy. Przedtem, zajrzeliśmy na chwilę do Palazzo Ducale, gdzie plakaty zachęcały do obejrzenia wystawy malarstwa Picassa. Spojrzeliśmy po sobie i… odpuściliśmy. Przy całym szacunku do dorobku mistrza, nie jesteśmy jego wielbicielami. Po sąsiedzku rzuciliśmy też okiem do bazyliki św. Marcina, ale akurat odbywał się tam ślub, więc i tam nie zabawiliśmy długo.
Można sobie zadać pytanie, skąd głównie barokowo-rokokowa starówka w średniowiecznym mieście? Otóż sprawę załatwiło między innymi trzęsienie ziemi z 1743 roku, które spustoszyło region.
Wieczór skończyliśmy już wspólnie ze znajomymi w centrum Ostuni, gdzie odbywały się jeszcze imprezy związane z festą. W. wreszcie miał okazję zjeść pizzę (jak wszyscy), nie odpuścił sobie również omułków saute oraz innych owoców morza na spółkę z Erynią. Trzeba było nadrobić niedobory.
poprzedni
następny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.