browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Melk i Artstetten

do albumu zdjęć

Melk

Erynia zadecydowała Melk – OK niech będzie Melk – pojechaliśmy, dojechaliśmy, obejrzeliśmy i… niesmak pozostał. Pogoda była „z przelotnymi deszczami typu mżawka”, ale nie to było powodem niesmaku. Może najlepiej będzie porównać do dzień wcześniej oglądanego Opactwa Benedyktynów w Göttweig.
Dojazd i parking podobnie na wysokim poziomie. Ilość zwiedzających Melk znacznie przewyższała Göttweig (minus – nie lubimy tłumów). Obsługa – porównywalna. Zabytki – porównywalne w jakości. Ekspozycje – w Melk dużo bogatsze acz niespójne, obok średniowiecznych malowideł jakieś stwory wyłażące ze ścian, niby nowoczesne, ale W. się nie podobało. Może gdybyśmy wzięli audioprzewodnika, miałoby to jakiś sens, ale przy kasie tej opcji nam nie zaproponowano. Zwiedzanie – totalny minus, nie dość, że w Melk nie wolno było fotografować we wnętrzach, to jeszcze brak informacji sprawił, że tylko rzuciliśmy okiem na kręcone schody (chyba) cesarskie(?). Powiedziano nam, że są nimi te prowadzące do galerii.
Nawet w Internecie jest to nie do końca sprecyzowane – podwójne schody cesarskie? Wszystko wskazuje na błąd w przewodniku, a sądząc po ilości zdjęć w sieci, przypuszczalnie ten błąd powtórzono we wszystkich wersjach językowych. Faktycznie rokokowe schody prowadzą do wyższych pomieszczeń biblioteki, nie udostępnionych publiczności.
Biorąc pod uwagę cały ceremoniał towarzyszący wizycie głowy koronowanej, ta spiralna klatka, mimo swojej niewątpliwej urody, wydała nam się zbyt skromna na cesarskie stopy. Swoją drogą, wizja cesarzowej Marii Teresy pomykającej niczym rącza łania w ciężkiej sukni po tych schodach, jest zabawna.
OK, mogliśmy się przyłączyć do jednej z grup, z oprowadzaniem po angielsku, ale przy tych tłumach niewiele byśmy zobaczyli. Lepiej było śmigać pomiędzy grupami. A co jedna to innojęzyczna była: niemiecka, angielska, włoska, portugalska, uff.
Biblioteka bardzo ładna, ale część nieobecnego księgozbioru uzupełniono na półkach malowanymi atrapami (i to w miejscach rzucających się w oczy). Ładnie zadbana była część ogrodów pomiędzy cytadelą północną z panoramą, a pawilonem ogrodowym (nota bene pomalowanym z pomysłem w scenki z życia „dzikich”, a służącym za kawiarnię z miejscem do jedzenia własnego prowiantu) natomiast reszta ogrodów według W. wyglądała na zaniedbany ogród angielski połączony ze stylem W. – posadzić gdzieś coś, niech walczy o przetrwanie. Żeby już tak totalnie nie oceniać ujemnie tego UNESCOwego zabytku, to trzeba przyznać, że było to pierwsze miejsce gdzie można było kupić przewodnik po polsku. Rozumiemy, że Melk jest nastawiony na masowy przerób „stonki turystycznej”, ale nam to niespecjalnie odpowiada.
do albumu zdjęć

Artstetten

Był na liście „must-see” i…
pojechaliśmy dalej do Artstetten – siedziby zastrzelonych w Sarajewie Franciszka Ferdynandaksiężnej Zofii von Hohenberg oraz ich rodziny.Tutaj dzikich tłumów nie było, był opis również w języku polskim (do zwrotu przy wyjściu) i wolna ręka w zwiedzaniu. Pomieszczenia były trochę ogołocone z mebli (trochę – hi, hi) za to pełne obrazów, zdjęć i pamiątek po rodzinie von Hohenberg. Generalnie zamek sprawiał przyjemne wrażenie, a i krypta z miejscami na kolejnych przedstawicieli rodu takoż ciekawą była. Może na pozytywny odbiór wystaw wpływ miał obiad zjedzony przez nas w pobliskiej rodzinnej restauracji „Inh.Maria-Luise Niederleitner”. Nie dość że jedzenie było wyśmienite to jeszcze gospodyni, w regionalnym stroju, przyjęła nas jak domowników (no może bez konieczności zmywania naczyń).
do albumu zdjęć

Leiben


Po opuszczeniu zamku rodziny cesarskiej zamierzaliśmy rzucić okiem, i obiektywem, na coś jeszcze, ale przelotne deszcze nas do tego tak zniechęciły że pojechaliśmy na kwaterę – znowu przez góry i lasy. Po drodze natrafiliśmy na muzeum rolnictwa w zamku w Leiben. Niestety, mimo odpowiedniej na zwiedzanie pory, kasa i ekspozycje były zamknięte, obejrzeliśmy więc jedynie to co się dało z zewnątrz.
Aby zamknąć dzień miłą klamrą wieczorkiem poszliśmy coś zjeść i wypić do Karla Prodla. Tym razem ludzi było dużo i miejsce można było znaleźć jedynie przysiadając się do innych gości. W naszym przypadku było to coś wyśmienitego. Posadzono nas obok austriackiego małżeństwa w których towarzystwie poczuliśmy atmosferę heuriger – przyjacielskiego spotkania przy winie.
poprzedni
następny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.