Poszukiwana przez nas winiarnia Saganum zlokalizowana jest na samym początku wsi, w dawnej pięknie odnowionej oborze należącej wpierw do folwarku książęcego, a po wojnie do PGR-u. Spotkaliśmy się tam z właścicielem, p. Marcinem Furtakiem.

Dygresja:
Jakiś czas temu Erynia trafiła w internecie na podkasty Radia Kulinarnego, poświęcone między innymi polskim winom. Tu usłyszała o winnicy Saganum, oraz jej nagradzanych w konkursach winach słodkich.
Informacja ta przydała się, gdy po wyborczym zwycięstwie Orbana i jego komentarzach o wojnie w Ukrainie, oraz kompletnym braku reakcji tamtejszych winiarzy na zaistniałą sytuację, nałożyliśmy sobie prywatne embargo na Węgry oraz ich produkty.
Degustacja była dość nietypowa, gdyż p. Marcin polewał nam wina prosto z tanków. Niektóre z nich przeznaczone były do kupaży, inne już częściowo rozlane do butelek i czekały na etykiety. Większość degustowanych przez nas win bazowała na hybrydach, a prócz tego były: Riesling i Gewürztraminer. Tak przeprowadzona degustacja nie oddała w pełni możliwości winnicy bo panuje tu równowaga w ilości vinifer (winorośl właściwa) i hybryd (mieszanka międzygatunkowa). A nawet jest o jedną viniferę więcej.
W winnicy uprawiane są bowiem:
Vinifery:
Riesling, Gewürztraminer, Chardonnay, Dornfelder, Pinot Noir, Pinot Meunier
Hybrydy:
Solaris, Hibernal, Rondo, Regent, Souvignier Gris.
Jest w czym wybierać i w efekcie otrzymać ciekawe wina. Te które próbowaliśmy trzeba przyznać, że pomimo młodego wieku, były co najmniej pijalne, a niektóre zapowiadały się wręcz ciekawie. Nawet W. stwierdzić musiał, że prawie każde z win miało zarówno interesujący zapach jak i smak. Praktyczne żadne nie sprawiło nam przykrości, a większość dużą przyjemność. Co ważne – dla W. najważniejsze – degustacja obejmowała i wina słodkie.
{Opis win z degustacji}
Następnie p. Marcin zabrał nas do wynajmowanych piwniczek klasztornych u znanych nam już Augustianów, gdzie, oprócz salki degustacyjnej, ma mini-muzeum oraz najbardziej interesującą nas leżakownię z beczkami oraz paletkę z sektami. Na koniec wróciliśmy razem na jarmark, gdzie na stoisku firmowym zaopatrzyliśmy się między innymi w dwa z trzech nagrodzonych win (lodówkowe już wyszło) – W. oczywiście musiał poszaleć i od razu sprzedającego zniechęcił do wyjmowania torebek papierowych sugerując wyjęcie kartonu. Zapełniliśmy go z przyjemnością na kwotę do zapłaty nie patrząc. Tu też pożegnaliśmy się z przemiłym winiarzem, i podążyliśmy w stronę Rynku, by w Restauracji Kepler spożyć syty i smaczny obiad w towarzystwie skąpo odzianych żołnierzy amerykańskich.

PS. Zazwyczaj degustacje odbywają się w piwnicy klasztornej, z poczęstunkiem z lokalnych serów, ale dla dwóch osób taka forma byłaby bolesna finansowo. Trzeba będzie zorganizować większą ekipę.
PSS. Erynia bynajmniej nie miała tu na myśli chippendalesów, a fakt, że panowie byli ubrani jak na siłownię albo w upalne lato (T-shirty oraz krótkie spodenki). Jak oni dali radę w tym lodowatym wietrze?