Winnica Celtica
Najedzeni, doturlaliśmy się z powrotem do Sobótki, gdzie w budynku zabytkowej gazowni (w którym zresztą nocowaliśmy), mieliśmy przyjemność uczestniczyć w (prawie) degustacji 5 pięciu win z winnicy Celtica. Degustacje, takie duże, są bowiem organizowane zgodnie z kalendarzem, a akurat w dniach naszej tu obecności termin nie wypadał i mogliśmy jedynie kontentować się winami. A było to ciekawe doświadczenie rozłożone przy tym na dwa wieczory. W pierwszym skupiliśmy się głównie na winach z winorośli właściwych (vitis vinifera) i rozmowie o winnicy. Historia winnicy zaczęła się w 2015 r., gdy pewien świeżo upieczony emeryt szukał sobie hobby… Ponieważ chwalono go dotychczas za domowo robione wina i nalewki to pomyślał o winnicy. Zajęcie szybko okazało się pełnoetatowe, a nawet przeszło na kolejne pokolenie – córkę, która podyplomowo studiowała enologię. Właścicieli wspierał Mike Whitney, kalifornijski winiarz również posiadający winnicę w okolicy. Gazownia, która stała się i miejscem produkcji win, i apartamentami dla gości, została ponoć kupiona przypadkiem, gdyż nikt nie stanął do przetargu. Szczęściem, konserwator zabytków ucieszony, że budynek nie zostanie zmarnowany, pozwalał na konieczne ingerencje przy koniecznych przeróbkach. Część produkcyjna zresztą wciąż są w fazie przebudowy, bo co prawda przy samej winiarni są dające swój nastrój (i drobny zapach) pięknie zachowane urządzenia do zgazowania węgla, za to właściciele chętnie pozbyliby się wanien ze smołą (produktem ubocznym procesu zgazowania węgla), których nie ma nawet jak wynieść, bo nie mieszczą się w drzwiach, a na demolkę konserwator się już nie zgadza. Za to magazyn gazu został ocieplony od środka i przeznaczony na dojrzewanie wina zarówno w tankach jak i w beczkach, co szczególnie ucieszyło W. Jeszcze bardziej ucieszyła go wieść, że właściciele eksperymentują sobie z winami słodkimi, na razie w niewielkiej ilości. Ale kto wie, może kiedyś ilość się zwiększy…
Kolejnego dnia zajrzeliśmy do samej winnicy. Jest ona pięknie położona na wschodnim pogórzu Ślęży, pod Strzegomianami. Z jednej strony graniczy z zaprzyjaźniona winnicą Wino spod Ślęży (nie byliśmy, może kiedyś), a rozglądając się wokół nie sposób nie zachwycić się widokiem majestatycznej Ślęży. Wokół słychać szum owadów, w tym pszczół skuszonych zapachem facelii rosnących pomiędzy rzędami winorośli, róż i jaśminowców tworzących żywopłot i lawendy obrastającej domek gospodarczy. Jednym słowem – sielanka (dla turysty, mamy pełną świadomość jak dużo pracy trzeba włożyć w tę „sielankę”). Szkoda tylko, że winnice (obie) nie spotkały tak przyjaznego pszczelarza, który potrafił by pogodzić potrzeby pszczół, potrzeby pszczelarza z potrzebami winiarzy, a na dodatek był dobrym pogodnym człowiekiem, z których chciałoby się współpracować.
A wieczorem, po krótkiej wycieczce po okolicy przyszła pora na drugą już degustację, tym razem w większym gronie. Oprócz M. i P., W. zaprosił i swoją koleżankę z podstawówki, z którą utrzymujemy stały kontakt – zazwyczaj telefoniczno-mailowy. Tym razem wina były już bardziej nietypowe, zarówno przez szczepy winne jaki i „nie winne” (wyśmienite „wino” z czarnej porzeczki starzone w beczce), aż po autorską ratafię – wino z dziesięciu owoców. Można powiedzieć, że i tym razem każde z win było warte spróbowania, a niektóre nawet kupienia. Miła atmosfera spotkania trochę wydłużyła czas pracy naszej przemiłej gospodyni – za co jeszcze raz przepraszamy.
{Opis win z degustacji}