browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Pałacyki „a bo to moje”

do albumu zdjęć

Kunowska Górka

Kolejnym punktem programu, który W. wybrał na ten wyjazd była „Kunowska Górka”, miejsce gdzie chodziło się na pieczarki, czereśnie i na długi spacer z psem. Zdarzało się też, w stanie wojennym (i po), że szło się pogadać na spacer bez podsłuchów, a paru SB-ków szło za „spacerującymi”, gdy SB-cki samochód jechał asfaltową drogą równoległą do „spacerowej” drogi polnej. Dzisiaj już drogi polnej nie ma – została zaorana i stała się częścią pól. Druga, wiodąca od krzyża, zarosła krzakami tak dokładnie, że tylko dlatego wiadomo gdzie biegła, bo są tam drzewa i krzaki. Przejść się nią już od dawna nie da. W. postanowił więc podjechać tam Drakulem, wiedząc że dzięki pancernej płycie pod zawieszeniem przejedzie po pozostałościach trzeciej z dróg wiodących na tę małą górkę. A po co tam się pchał – bo chciał sprawdzić czy rosną tam jeszcze stare drzewa czereśniowe rodzące wielkie, czarne i słodkie owoce. Drzewa były, majestatyczne swym wiekiem (około 70 lat), ale niestety owocom brakowało jeszcze minimum dwóch tygodni do dojrzałości. Poza czereśniami chciał też zobaczyć zmiany jakie zaszły na samej „górze”. Można powiedzieć, że natura przejęła górę w swoje władanie. Łąki na których wypasały się konie (do czasów traktorów!) i krowy zarosły wysoką trawą i krzakami wszelkiego typu. A ta część, która była już wcześniej porośnięta drzewami i krzewami wydoroślała majestatycznie. Całość pachniała przy tym tak aromatycznie łąką kwietną, że od razu pomyśleliśmy o aromacie najlepszego miodu wielokwiatowego z dużą dawką robinii akacjowej, czarnego bzu i róży.
Po tej aromaterapii postanowiliśmy dołączyć do M. i P., którzy wybrali się na wyprawę do ruin pałacyków w okolicach Zalewu Mietkowskiego. Jazdę pomiędzy poszczególnymi pałacykami utrudniał wyścig kolarski (później doczytaliśmy, że był to triatlon – oczywiście musiano narwać to „triathlonem”. Ciekawe czy to objaw kompleksów durniów czy durnej mody na angielski?) odbywający się akurat w tamtych okolicach. Jakoś jednak udało nam się, bocznymi drogami, dotrzeć do większości z zaplanowanych miejsc – chociaż nie w zaplanowanej kolejności.
do albumu zdjęć

Maniów Wielki
Proszkowice - krzyże pokutneProszkowice - krzyże pokutne

krzyże pokutne

Maniów Wielki (zdjęcia archiwalne).
Zniszczony przez Rosjan w 1945 r. przeszedł na skarb państwa – czyli „niczyje, bo państwowe”. Pobliskie zabudowania folwarczne zachowały się (trochę) lepiej, może dlatego, że były używane. Ruiny też miały zastosowanie – podciągnięte do nich były sznury do suszenia bielizny. Do wnętrza żeśmy się nie dostali. Podejścia były albo zarośnięte, albo zasypane – pewnie by dzieciarnia i zwierzyna się tam nie szwendała. Za to kaczki szwendały się po okolicy, gdy obchodziliśmy ruiny dookoła.
Po drodze, przy drodze w Proszkowicach, dostrzegliśmy dwa krzyże pokutne, częste w tym regionie, za to pałac przegapiliśmy. Może wpadniemy tam następnym razem.
do albumu zdjęć

Borzygniew

Borzygniew (zdjęcia archiwalne).
Przetrwał od XVII w. do kontaktów z Rosjanami w 1945 r. A i później, patrząc po pobliskich zabudowaniach folwarcznych, było też niewiele lepiej. Pałac sobie niszczał, a o folwark nikt nie dbał. Chociaż przy jednym z zabudowań był piękny ogródek kwiatowy. Oczywiście pobliski kościół wygląda znacząco lepiej.
do albumu zdjęć

Siedlimowice

Siedlimowice (zdjęcia archiwalne).
Tym razem to nie Rosjanie „zadbali” o zniszczenie pałacu. Pod ich władaniem mieszkali tutaj nawet dawni właściciele: rodzina Kornów. Pałac zamieniła w ruinę dopiero Polska, zamieniając majątek w PGR. I trzeba przyznać, że zrobiono to skutecznie. No może niezupełnie – złomiarze nie dobrali się jeszcze do metalowej latarni na szczycie wieży, pewnie dlatego że wcześniej ktoś ukradł schody.
W pobliżu wejścia do dawnego majątku funkcjonuje zabytkowy młyn. Niestety trochę się spóźniliśmy i był już zamknięty dla gości/klientów.
do albumu zdjęć

Maniów Mały

Maniów Mały (zdjęcia archiwalne).
Tutaj także „zawinił” 1945 r. A później było już tylko gorzej. Obiekt bezpański, jedyne co mu się przytrafiło to wpisanie do rejestru zabytków. A poza tym komunistyczno-zabużański standard „a bo to moje”.
Można to zresztą powiedzieć o wszystkich odwiedzonych przez nas ruinach. To „a bo to moje” W. pamięta z czasów zamieszkiwania w Sobótce, szczególnie z opisów tamtej rzeczywistości przekazywanych przez jego Mamę.
Ponieważ byliśmy przygotowani na coś takiego więc nie poczuliśmy się zawiedzenie, za to poczuliśmy głód. W. postanowił przetestować wskazaną mu przez koleżankę mieszkającą w Sobótce tawernę „Ślężański pstrąg” w Sobótce Górce słynącą z pieczonych pstrągów. Nie tylko pieczone pstrągi były tam godne uwagi. Niestety uważało tak, tak wielu ludzi, że trzeba było czekać na dania około pół godziny. Otoczenie było jednak tak miłe – stoliki nad wodą, że jakoś przetrzymaliśmy ten czas. Było warto!
poprzedni
następny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.