Kolejnym „prawie” okazał się sklep przy stacji benzynowej po luksemburskiej stronie granicy. Ponieważ paliwo w Luksemburgu jest znacznie tańsze niż w Niemczech stacji benzynowych przy granicy jest zatrzęsienie – a przy nich są sklepy… z towarami po które Niemcy przyjeżdżają chętnie. Nie orientujemy się w cenach papierosów (fuj!) ale widzieliśmy klientów z kartonami papierosów i kawy. Nas zainteresowały wina (musujące też) w cenie 1,4÷3€ za butelkę. Aż żal było nie kupić, szczególnie że w sklepie był stojak z miejscem chłodzonym na butelki i można było przetestować smak niektórych win przed zakupem. Erynia sprawdzała, W. patrzył które wino się do niego uśmiecha. Dalsza podróż do stolicy Luksemburga przebiegła bez niespodzianek. Dopiero w samym mieście zaczęło być ciekawie. Wielopoziomowy (w dół) parking (1,5€ za godzinę) znaleźliśmy, dzięki GPS, w miarę szybko ale w parkowaniu GPS już pomóc nie mógł, a zabawa była przednia. Wyznaczone miejsca parkingowe były „dosyć wąskie”, tak że W. dopiero przy trzecim zdecydował się zakończyć manewr a i tak najpierw wysadził Erynię, później złożył lusterka a potem się modlił – skutecznie. Udało mu się nie tylko zaparkować nie niszcząc ani samochodów ani słupów, a nawet wysiadł nie obijając drzwi swoich ni obcych. Niewtajemniczonym przypominamy, że zmieniliśmy samochód na ciut większy. To ciut przy parkowaniu jest znaczące…
Parking był w samym centrum więc prawie natychmiast po wyjściu z niego weszliśmy w tryb zwiedzania, tym bardziej że i Informacja Turystyczna była tuż obok, na Place Guillaume II. Za jej wskazaniami powłóczyliśmy się po mieście wstępując do czarnej katedry Notre-Dame, po drodze rzucając okiem między innymi na całkiem niepozorny Ratusz i bardziej reprezentacyjny Pałac Wielkiego Księcia, bardzo rzadko zaglądając do sklepów. Za to pod koniec zwiedzania zstąpiliśmy do Kazamatów Bocka, które (jako część miejskich fortyfikacji docenionych zresztą przez UNESCO w 1994r.) były tunelami przeznaczonymi do ustawiania dział przy obronie miasta.
Po tym parogodzinnym spacerze pozostało już tylko wyparkowanie samochodu i około stu kilometrów trasy przez Belgię do Francji. Trasa była łatwa i przyjemna a ze względu na krótki dystans pozwoliła porównać standard zabudowy wsi i miasteczek po czterech stronach dwóch granic. Ocena była znacząco przesunięta w stronę niemieckich domków. W porównaniu do nich i francuskie, i, w mniejszym stopniu, belgijskie wyglądały jak niezadbane. Chociaż i tak większość z nich zgodnie z polskimi standardami można by uznać za dobrze utrzymane.
Po tej krótkiej trasie zakotwiczyliśmy w Sedanie gdzie czekała nas miła rozmowa przy kolacji i winie.
Przydatne linki |
…
Wino na Węgrzech w sklepach (a co dopiero u “producenta”) bywa tańsze od piwa 😉
A niemieckie autobany to ja przeklinam już dawno – na zachodzie to mają tam takie cuda chyba ostatni raz remontowane w latach 80., bez pobocza i z ograniczeniem do 80 km/h. Ale w statystykach ilość wygląda znakomicie.
Co do domków trudno się dziwić – gdzie tam Belgom i Francuzom do niemieckiego Ordnungu 😛
Kurde, jak czytam te ceny win w Luksemburgu to prawie płaczę 😉 My byliśmy w niedzielę, wszystko zamknięte i cudem prawie udało się kupić jakieś pamiątkowe piwo w sklepie z suvenirami…
Niestety to już nie jest ten sam „ordnung”. Drogi już bywają nienajlepsze a i parkingi przyautostradowe (szczególnie WC) zaczynają być tragiczne – im dalej od Polski tym gorzej. 😉
A co do win to trafiło nam się dwa razy na plus i raz na wielki minus – ale o tym później.
Ceny win niemieckich i węgierskich (zakupionych bezpośrednio u producenta) również są zachęcające. Już wielu cudzoziemców nam mówiło, że ceny wina w Polsce są horrendalnie drogie. Stąd, gdziekolwiek jedziemy, rozglądamy się za winnicami i łączymy przyjemne z pożytecznym…