Akwizgran to miasto kojarzące się przeciętnemu rodakowi głównie z podręcznikiem do historii klas wczesnych licealnych. Skąd to skojarzenie? Pomijając domniemany celtycki i potwierdzony rzymski rodowód miasta, Akwizgran to przede wszystkim kawał historii Niemiec: siedziba oraz miejsce pochówku Karola Wielkiego, jak również miejsce koronacji ponad trzydziestu królów niemieckich.
Zaopatrzeni w mapkę dawnego starego miasta, ruszyliśmy do centrum Akwizgranu. Dlaczego „dawnego”? Bo – ujmijmy to szczerze – po zaciętych walkach z aliantami pod koniec II Wojny Światowej wiele ze starówki nie zostało: katedra, ratusz i może kilkadziesiąt kamienic. Cóż, kto bombami wojuje… Dlaczego zatem warto tu przyjechać? Dla TEJ katedry, docenionej równie przez UNESCO. Bez problemu zaparkowaliśmy samochód na parkingu podziemnym i mieliśmy zamiar JĄ zwiedzić. Chwilowo zamiar pozostał w sferze planu, gdyż w niedzielę katedra udostępniana jest dla zwiedzających od godziny 13:00. Wcześniej odbywają się tu msze, o czym poinformował nas cerber pilnujący drzwi wejściowych. Cóż było czynić, obfotografowaliśmy miejsce z zewnątrz i weszliśmy do pobliskiego centrum informacji o katedrze. Cóż, słuszniejszą nazwą byłoby centrum dezinformacji, ale o tym później… W zasadzie można zwiedzić katedrę za darmo, ale dostęp praktycznie ograniczony jest do oktagonu, warto więc poświęcić 4€ na wycieczkę z przewodnikiem oraz 1€ na fotografowanie. Jako że mieliśmy trochę czasu przeszliśmy się po mieście, obejrzeliśmy ładnie zabezpieczone archeologiczne odkrywki, napiliśmy się siarkowej wody w łaźniach od których to wód, podobnie jak Tbilisi, miasto wzięło swą nazwę. Wpadliśmy również, na chwilę, do ratusza, którego odnowione zabytkowe wnętrza są udostępnione publiczności. Następnie, mając niecałą godzinę do 13. i wykupiony bilet na zwiedzanie katedry, trafiliśmy do miejskiego centrum IT, gdzie przemiły pan uświadomił nas jeszcze o istnieniu skarbca katedralnego, do którego należało dodatkowo wykupić osobne bileciki za 5€ w… tadam, Centrum Informacji o Katedrze. Tu lekko zazgrzytaliśmy zębami, grzecznie podziękowaliśmy panu i kurcgalopkiem popędziliśmy do skarbca via wyżej wzmiankowane centrum. Tu chyba pobiliśmy rekordy zwiedzania, a W. z błyskiem w oku obfotografowywał wszystko, co mu się pod obiektyw nawinęło.
W końcu doczekaliśmy się katedry. Po kilku świeżo obejrzanych francuskich i belgijskich katedrach i bazylikach, wydawało nam się, że już nic nas nie zaskoczy. I tym razem myliliśmy się. Najstarsza część budowli – kaplica pałacowa Karola Wielkiego, zbudowana na planie ośmiokąta (na wzór kościoła San Vitale w Rawennie) robi potężne wrażenie. Mniej potężne wrażenie robi prezbiterium (tym razem wzorowane na paryskiej Sainte-Chapelle). Choć wydaje się lekkie, same witraże (powojenne) nie powalają urodą. O wiele ładniejsze były w skromnym kościele w Chalons-en-Champagne.
Spacerując po mieście zauważyliśmy kilka razy młodzieńców, którzy nosili ścięte, pokryte młodymi listkami drzewka. W końcu spytaliśmy się co to jest. Otóż w Nadrenii jest zwyczaj, że jak chłopak chce okazać dziewczynie uczucia to stawia pod jej domem takie drzewko w ostatnią noc kwietnia.
Tak czy siak, obejrzawszy przez ten tydzień sporo gotyckich kościołów, szczerze podziwiamy średniowiecznych architektów, artystów i budowniczych, którzy nie mając do dyspozycji zaawansowanych narzędzi projektowych, obliczeniowych czy budowlanych potrafili wznosić takie cuda.
W drodze powrotnej do Polski, już na wysokości Serbo-Łużyc, zauważyliśmy z autostrady wiele potężnych ognisk. Dopiero później doczytaliśmy o zwyczaju wypędzania złych duchów w Noc Walpurgii.
Przydatne linki |
…
Widać, że nieźle sobie dorabiają na zwiedzaniu… ale wiadomo – kryzys, uchodźcy, kasa jest potrzebna. Dobrze, że katedra w Mainz była bezpłatna!
Wszystko na to wskazuje. Dzięki za informację o Moguncji, tam nas jeszcze nie widzieli 🙂