To był pierwszy dzień maja. Wszystkie atrakcje Bolesławca były więc zamknięte. Obsługa hotelu zasugerowała nam dwa ciekawe miejsca pod Bolesławcem. Niestety leżały one po dwóch różnych jego stronach. Jedno to był Zamek Kliczków – na północny zachód, a drugi Zamek Grodziec na południowym wschodzie. Postanowiliśmy zacząć od
Zamku Kliczków i wczesnym rankiem, zaraz po śniadaniu – obfitym, nie do przejedzenia, w kilkadziesiąt minut dotarliśmy do zamku, w którego pobliżu trwały przygotowania do
XV jubileuszowej Majówki Rycerskiej. W jej ramach miały być i turnieje rycerskie z pokazem kruszenia kopii, walk pieszych i konnych, łuczniczych i zapaśnicze. Oprócz tego wiele innych atrakcji. Na szczęście przyjechaliśmy dostatecznie wcześnie by nie tłoczyć się przy wejściu. Obejrzeliśmy więc w spokoju najpierw Dworek ze
stajnią U Jasinka gdzie można wynajmować konie. Z dworku przeszliśmy do Zamku który bardzo ładnie został odrestaurowany i zaadaptowany na hotel ze SPA (jest nawet basen). Bardzo dobrym pomysłem jest przy tym organizowanie Turniejów Rycerskich dających zamkowi życie. Połaziliśmy po maneżu, i obozie, i już właściwie zbieraliśmy się do opuszczenia zamku gdy na komentarze W. dotyczące rzutów toporkiem Erynia zareagowała „
jak tak komentujesz to pokaż że sam potrafisz” – potrafił, chociaż nie robił tego od ponad 40 lat (W.: „
toporki były dobrze wyważone, przez co było łatwiej”).
Drugim Zamkiem miał być zamek Grodziec w Zagrodnie, ale po drodze wyniuchaliśmy jeszcze Zamek w Warcie Bolesławieckiej, to znaczy Zamku nie znaleźliśmy. Znaleźliśmy
Dwór – odrestaurowywany przez dzierżawcę p.St.Kuduka (firm ma parę) oraz
pałacyk w Grodźcu – w trakcie renowacji ogrodzony i z napisem „własność prywatna”.
Sam
Zamek Grodziec to typowy zamek. Częściowo jest to mniej lub bardziej zabezpieczona ruina. No dobrze, część reprezentacyjna jest odrestaurowana, ale większa część i podgrodzia,
Zamek Grodziec i zamku nie jest i raczej nie będzie odbudowywana. Ważne że jest pod dachem. Ale, ale, zanim dotarliśmy do samego zamku W. musiał coś wymyślić. Ponieważ było już dosyć późno – około południa – to i dojazd był trudny. Samochody stały parę kilometrów od zamku, a strażacy regulowali ruch blokując przejazd. W. jak to W. wypatrzył drogę szutrową, później polną, później wygniecione przez traktory pole, uchlapał samochód po sam dach by w końcu zaparkować trochę bliżej, ale za to przejść miedzą, a nie asfaltem. Gdy już dotarliśmy do asfaltu W. zapytał grzecznie Erynię czy woli ceprostradę asfaltową czy szlak przez las (ze schodkami), dostrzegł ogniki w jej oczach… i poszliśmy szlakiem. Później mówiła, że wolała szlakiem wchodzić niż schodzić. Szlak prowadził do zamku od strony baszty (jeszcze stoi, ale dach się jej sypie) oraz paru zrujnowanych części murów. Na podgrodziu W. spodobało się stanowisko z możliwością testowania umiejętności łuczniczych, przy użyciu dobrych łuków. Erynia pierwszy raz strzelała i wyszło jej to całkiem nieźle. W. strzelał „odrobinę” za wysoko, choć blisko siebie, przy czym jedna przeszła przez osłonę – łuk był, tak zwany, 50-funtowy. Chyba najsilniejszy dostępny na tym stanowisku. W każdym razie W. był niezadowolony – zbyt długo nie ćwiczył (ponad 40 lat), a ten łuk był „inny” chociaż bardzo dobry. Po strzelaniu przyszła pora na zwiedzanie zamku. I tutaj tylko dzięki dużemu opanowaniu Erynia przeszła przez wszystkie sale i blanki – ludzi jak na nią było za dużo, ale czuło się, że zamek żyje, nie tak jak odwiedzane niedawno zamki we Francji i w Belgii. I żeby porównanie było pełne, w tym zamku można było spróbować i kupić wina regionalne.
Po zwiedzaniu zamku i powrocie, polami, do samochodu wróciliśmy do Bolesławca gdzie pod hotelem, w restauracji „
pod Wiaduktem”, W. dał pokaz zamawiania potraw bez oleju (wyprowadzając kelnerkę z równowagi uśmiechem i spokojem) – „wszystko co pieczone jest z olejem”, wziął więc pomidorową (która miała nadmiar selera i pieprzu) oraz mięso grillowane (Erynia uświadomiła mu, że w gorszych kuchniach marynatę robią na oleju nie na oliwie). W tym miejscu zatęskniliśmy za Belgią.