Sam Tarcal jest też zresztą całkiem interesującym miejscem. Terroir pokryty lessem o różnej grubości pozwala uzyskiwać z różnych działek wina o różnych smakach. Same lessy dają winu kwaskowatą lekkość, ale niekiedy korzenie winorośli przez płytszy less docierają do skał wulkanicznych i wina nabierają mineralności. A samo miasto? Znaleźliśmy w nim wiele winiarni, w tym parę interesujących – na następny wyjazd. Były też i miejsca które podupadły, oraz takie, które z upadku się podnoszą. Mamy tu na myśli Tokajski Instytut Badań nad Winem i Winoroślą . Nie jest on dostępny dla szerokiej publiczności, ale plany są ambitne. Na razie pozostaje wybrać się na Majówkę do Tarcalu. Z przymrużeniem oka można powiedzieć, że co prawda Jezus w Kanie Galilejskiej zamienił wodę w wino, ale w Tokaju mu się to chyba nie udało. Tutaj na miejscu reklamy win tokajskich (w formie butelki) postawiono na wzgórzu 8,5 metrową kamienną figurę Jezusa. Przy okazji jednak rekultywowano teren i jest to miejsce jak najbardziej spacerowe z możliwością podziwiania pięknej panoramy. Pod względem historyczno-kulturowym także ciekawie to miasto wygląda. W pobliżu siebie stoją trzy świątynie: katolicka, ewangelicka i żydowska – te dwie ostatnie wyglądały na zamknięte. Po mieście także chodziło się przyjemnie: czysto i spokojnie, dużo zieleni (te morwy!) sielska atmosfera, aż chciałoby się tam zamieszkać.
Wracając do tematu, po pozostawieniu wiktuałów w lodówce przeszliśmy „dwa domy dalej” do winiarni Kikelet. Bardzo ciekawie rozwiązano sprawę pomieszczenia gościnnego. W domu stojącym przy zboczu otwarto strych na zbocze, dobudowano werandę oraz wybrukowano teren wokół i po schodkach z boku domu można wejść od razu do sali degustacyjnej. Niestety nie zastaliśmy Stéphanie Berecz, ale obsługę prowadziła dziewczyna porozumiewająca się w języku angielskim, więc po wybraniu do testów zestawu 6 win mogliśmy się kontentować winami i spokojem okolicy. Spokój ten zaburzały nam z jednej strony odgłosy burzy (przeszła bokiem) a z drugiej Polacy (sztuk 3) rozmawiający w języku dalekim od literackiego (o parlamentarnym wyrażać się nie będziemy). W. musiał hamować Erynię, by jej charakter nie rzucił się im do gardeł, na szczęście wino utemperowało trochę jej nastawienie do świata. Niestety degustacja nie była w typie tych przez nas ulubionych – z towarzystwem butelek i co ważniejsze z rozmową o tym co w butelkach. Tutaj mieliśmy podawane wina w kieliszku i… właściwie tyle. Dziewczyna serwująca wina od razu przyznała, że o winach nie ma pojęcia. Ciut nieprofesjonalnie, ale wino nalewała sprawnie. {Opis win z degustacji}
Po degustacji, drobnych zakupach, i drobnym odpoczynku, ruszyliśmy w kierunku winiarni Matyisaka (Matyisak-Vízkeleti Pincészet) – jeden z dziadków był z Polski (Matysiak), niestety języka nie przekazał. Wstęp był mało przyjemny, bo pies rasy pokojowej (spaniel) wściekł się i chciał nas wygryźć z podwórka. Trochę zgłupieliśmy, bo W. (psiarz po Mamie) nigdy do tej pory nie był atakowany przez psy. Zgłupieliśmy jeszcze bardziej, gdy trzy osoby (ojciec i dwoje dzieci) ledwo dały radę opanować psa. Na szczęście bez większego uszczerbku na zdrowiu opuściliśmy podwórko (okazuje się że domowe, drugie – służbowe – było parę numerów dalej). Kolejnym zabawnym punktem było oświadczenie córki gospodarza:
- „Ale my nie sprzedajemy wina w plastikowych kanistrach.”
- „A to bardzo dobrze, bo my nie kupujemy wina w plastikowych kanistrach. Czy moglibyśmy podegustować wasze wina?”
- „A jakie? Wytrawne, słodkie?”
- „Wszystkie wasze najlepsze.”
Winiarnia ta szczególnie przypadła do gustu W. bo specjalizuje się ona w winach słodkich. I trzeba przyznać że wychodzi im ta specjalizacja. Dla nas to był raj dla ciała i duszy. Z jednej strony największa z dotychczasowych degustacji ilość win, z drugiej wprost niebiańskie esencje (pięć) a z trzeciej rozmowa w otoczeniu kojących duszę starych mebli.{Opis win z degustacji}