Z miasta trulli ruszyliśmy do Castellana Grotte. Są tam jaskinie (nomen omen Grotte di Castellana), ale nie mieliśmy ich okazji obejrzeć.
Rodzina S.+M.+Z. poszła w krótką trasę. Terminy dla trasy długiej, z angielskojęzycznym przewodnikiem, były tak ustawione, że czekać musielibyśmy albo my albo „nie my”. Dodatkowo, gdy dowiedzieliśmy się, że w jaskini nie wolno robić zdjęć, to poważnie zastanowiliśmy się czy „kolejna jaskinia” jest warta naszego czasu. W. stwierdził, jak zwykle, „nie chcą mnie tam to się nie będę napraszał, jest dużo innych, równie ciekawych miejsc, gdzie też mnie nie było”.
Następnie pojechaliśmy do Polignano, a Mare, miasteczka malowniczo położonego na klifie. Tam Z. postanowiła popływać w Adriatyku z rodzicami. My zaś, gdy zobaczyliśmy wielkość, a zwłaszcza „obłożenie” plaży miejskiej Cala Lama Monachile, woleliśmy pójść w miasto, lekceważąc przy okazji fakt, że stoimy na moście pamiętającym ponoć czasy cesarza Trajana (Ponte Lama Monachile). Za miejską bramą też był dziki tłum turystów, ale udawało się znaleźć takie miejsca, w których było widać mury, a nawet puste zaułki. Co kawałek trafialiśmy też na tarasy widokowe na morze. Stamtąd poobserwowaliśmy też miejsca, z których wykonywane są skoki do wody – Polignano, a Mare z nich słynie, organizuje się nawet zawody Red Bull Cliff Diving. Nota bene, najbliższy odbędzie się 23 września tego roku. Zupełnie zlekceważyliśmy też pomnik Domenico Modugno, urodzonego tu włoskiego piosenkarza, znanego między innymi z piosenki „Nel blu dipinto di blu” czyli słynnego „Volare”. Ze wstydem przyznajemy, że ta piosenka długo nam się kojarzyła z dużo bardziej energetycznym acz ciut chaotycznym wykonaniem Gipsy Kings.
Trochę zmęczeni znaleźliśmy uroczą kawiarenkę Cactus, z grającą w tle koncertową muzyką The Beatles. Turyści siedzieli na zewnątrz, wewnątrz nic nie zakłócało atmosfery (z każdego kąta chłodziły wiatraki) i mogliśmy kontentować się smakiem świeżo przygotowanej spremuty – soku z owoców cytrusowych.
Po tylu atrakcjach pozostało nam już tylko wrócić na kwaterę gdzie przy winie (a jakże) i miłej rozmowie doczekaliśmy do pokazu ogni sztucznych na zakończenie tego dnia festy Sant’Oronzo w Ostuni.
Rodzina S.+M.+Z. poszła w krótką trasę. Terminy dla trasy długiej, z angielskojęzycznym przewodnikiem, były tak ustawione, że czekać musielibyśmy albo my albo „nie my”. Dodatkowo, gdy dowiedzieliśmy się, że w jaskini nie wolno robić zdjęć, to poważnie zastanowiliśmy się czy „kolejna jaskinia” jest warta naszego czasu. W. stwierdził, jak zwykle, „nie chcą mnie tam to się nie będę napraszał, jest dużo innych, równie ciekawych miejsc, gdzie też mnie nie było”.
Następnie pojechaliśmy do Polignano, a Mare, miasteczka malowniczo położonego na klifie. Tam Z. postanowiła popływać w Adriatyku z rodzicami. My zaś, gdy zobaczyliśmy wielkość, a zwłaszcza „obłożenie” plaży miejskiej Cala Lama Monachile, woleliśmy pójść w miasto, lekceważąc przy okazji fakt, że stoimy na moście pamiętającym ponoć czasy cesarza Trajana (Ponte Lama Monachile). Za miejską bramą też był dziki tłum turystów, ale udawało się znaleźć takie miejsca, w których było widać mury, a nawet puste zaułki. Co kawałek trafialiśmy też na tarasy widokowe na morze. Stamtąd poobserwowaliśmy też miejsca, z których wykonywane są skoki do wody – Polignano, a Mare z nich słynie, organizuje się nawet zawody Red Bull Cliff Diving. Nota bene, najbliższy odbędzie się 23 września tego roku. Zupełnie zlekceważyliśmy też pomnik Domenico Modugno, urodzonego tu włoskiego piosenkarza, znanego między innymi z piosenki „Nel blu dipinto di blu” czyli słynnego „Volare”. Ze wstydem przyznajemy, że ta piosenka długo nam się kojarzyła z dużo bardziej energetycznym acz ciut chaotycznym wykonaniem Gipsy Kings.
Trochę zmęczeni znaleźliśmy uroczą kawiarenkę Cactus, z grającą w tle koncertową muzyką The Beatles. Turyści siedzieli na zewnątrz, wewnątrz nic nie zakłócało atmosfery (z każdego kąta chłodziły wiatraki) i mogliśmy kontentować się smakiem świeżo przygotowanej spremuty – soku z owoców cytrusowych.
Po tylu atrakcjach pozostało nam już tylko wrócić na kwaterę gdzie przy winie (a jakże) i miłej rozmowie doczekaliśmy do pokazu ogni sztucznych na zakończenie tego dnia festy Sant’Oronzo w Ostuni.
Zdążyliśmy;
Polignano a Mare wprowadziło opłaty „wejściowe” dla turystów.