Galata, promy i Meczet Sulejmana.
Galata i Galata przewijało się ostatnio w wypowiedziach Erynii. Mniejsza o „G”, ale jak chce polatać, to czemu nie. Wybraliśmy się więc w miarę wczesnym rankiem na spacer przez most Galata, na wzgórze Galata i wieżę Galata. Do mostu prowadziła nas już mniej więcej znana droga przechodząca obok Bazaru Egipskiego. Tym razem jednak przeszliśmy na drugą stronę turecko-bardzo-ruchliwiej trasy przelotowej przejściem podziemnym i stanęliśmy przed dylematem: przejść pierwszym czy drugim piętrem mostu Galata. Pierwsze zajmowały bowiem restauracyjki z daniami rybnymi, a drugie jezdnia z torami tramwajowymi i wędkarzami łowiącymi z drugiego piętra na parterze (w wodzie Złotego Rogu). Aby wyjść jakoś z dylematu, pierwszą część mostu przeszliśmy pierwszym piętrem, a drugą – drugim. I tylko zastanawialiśmy się, czy most ten jest zwodzony, gdyż w środkowej jego części jest trochę inaczej zbudowany. Oczywiście W., idąc pierwszym piętrem, nie mógł sobie odmówić delikatnego szarpnięcia jednej z żyłek zwisających z piętra drugiego.Od mostu pozwoliliśmy sobie trochę pobłądzić po bocznych uliczkach wypełnionych rajem majsterkowicza-złotej rączki. Było tam prawie wszystko, co jest potrzebne w warsztacie nie tylko domowym, ale i przemysłowym. O narzędziach do pracy poza warsztatem również nie można nie wspomnieć. Drogą trochę dłuższą, ale w końcu dotarliśmy na wzgórze Galata. Wieża Galata na nim stojąca okazała się bardzo okazała (sic!), na szczęście bardziej niż kolejka chcąca się do niej dostać. I tutaj przykrość – karta muzealna nie działa – cena biletu 35TRY. Cóż było robić, zapłacilim, wjechalim windą na 7 piętro, dwa piętra przeszlim schodami i już moglim napawać się widokami panoramy Stambułu. , a trzeba przyznać, że jest imponująca. Jak już (po)galata(lim) to Erynia zarządziła – idziemy na plac Taksim. Droga (Istiklal Caddesi) była znacznie ciekawsza od samego placu. Szczególnie że wstąpiliśmy do Bazyliki św.Antoniego z Padwy w Stambule i muzeum tańczących derwiszy (İstanbul Galata Mevlevihanesi Müzesi) z bardzo ciekawymi eksponatami, oryginalną salą tańców i z pięknym drewnianym wystrojem.
O placu Taksim Erynia wypowiedziała się krótko: „tak chaotycznej i brzydkiej zabudowy jeszcze nie widziałam”. Nie wiemy czy jest to wina braku (kiepskiej realizacji) planów czy świadomej decyzji „władcy”, któremu Taksim nie najlepiej się kojarzy. I pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu był tam park. Szybko i zgodnie postanowiliśmy opuścić plac i odwiedzić pałac Dolmabahçe, kolejną po Topkapi siedzibę tureckich sułtanów, a później również Atatürka. Niestety to był „pałac”, a nie „muzeum”, więc nasza karta muzealna nie działała (tłumaczenie ochrony), za to kolejki do kasy i do bramek były znacząco większe od tych, na które moglibyśmy się ewentualnie zgodzić. No to zrezygnowaliśmy ze zwiedzania pałacu. Jedynym pocieszeniem był napotkane po drodze: sklep z muzyką na płytach CD (zaopatrzyliśmy się w parę z ludową muzyką turecką) i ogólnospożywczy, w którym kupić można było prawie wszystko, co nas interesowało, w cenach jak najbardziej do przyjęcia. Obciążeni zakupami, postanowiliśmy wrócić na „nasz” brzeg Złotego Rogu promem. Niestety z Kabataş do Eminönü promy bezpośrednie nie kursują. „Jedźcie autobusem” – NIE, my chcemy wodą. No to zrealizowaliśmy, przy okazji, punkt „zaliczający” Stambuł – „kto nie przepłynął Bosforu ten nie był w Stambule”. Przepłynęliśmy i to dwa razy z Kabataş do Kadıköy (po stronie azjatyckiej) i z Kadıköy do Eminönü, na „parter” mostu Galata. Przy okazji, dzięki uczynnym Turkom, nauczyliśmy się kupować i doładowywać kartę transportową, którą płacić można za wiele typów przejazdów (metro, tramwaje, promy, autobusy oraz tunel Marmaray pod Bosforem) w Stambule – fajna zabawka! Jak już byliśmy po właściwej stronie miasta, to W. zadecydował, że trzeba odwiedzić ostatni z wielkich meczetów – Meczet Sulejmana Wspaniałego, rzecz jasna również projektu mistrza Sinana. Trochę było pod górę i wężykiem między straganami, ale jakoś udało nam się doń wdrapać. Fakt, wielki jest, nie zastawiony przez rusztowania, więc można podziwiać go w całości. Nie przeszkadzają nawet barierki oddzielające turystów od modlących się, zwłaszcza że po stronie tych drugich chodzą przewodnicy-wolontariusze obiecujący odpowiedź na każde pytanie o meczet. Miły gest, zwłaszcza po przemiale „stonki turystycznej” w Błękitnym Meczecie. Widoki z meczetowych murów też są piękne. W. uśmiał się trochę, gdy Erynia określiła Meczet Sulejmana jako „bardziej kameralny” od Błękitnego Meczetu. Rzeczywiście turystów było mniej, a i otoczenie – cmentarz z rzeźbionymi w motywy kwiatowe (takich jeszcze nie widzieliśmy) nagrobkami oraz türbe Sulejmana Wielkiego (otwarte) i drugie – i jednej z jego żony Roksolany – Hürrem (zamknięte po 16:30) i trawniki parkowe – dawały poczucie swobodnej przestrzeni. Zaraz za murami posadowiły się jadłodajnie, gdzie za drobne pieniądze można było zjeść proste (i bezmięsne) potrawy. Oczywiście, mięsne też były, ale tym razem wzięliśmy zestaw obiadowy składający się z: kuru fasulye (w dowolnym tłumaczeniu fasolka po bretońsku bez mięsa), pilawu (ryż bez dodatków), surówki i ajwaru. Po takim drobnym obiadku mogliśmy już spokojnie wrócić do hotelu by odpocząć po długim (Ga)lata(niu).
Dzięki za zdjęcia herbaty przy drodze lub po drodze ? Od razu przypomniały mi się widoki podobnych czajnikow z Jordanii.
Jordania! Tam nas jeszcze nie widzieli, ale brzmi interesująco… 😉
Bardzo pracowity 🙂 ten Wasz pobyt w Stambule.
Pan czyszczący buty ma fantastyczny blat do pracy!
Jak smakowała Wam turecka herbata? Pytam o to, jako że najsmaczniejsza herbatę ” na miescie” pilam kiedys w tureckiej knajpce w Warszawie.
Pozdrowienia
A jaki smak ma ta kupowana „przy drodze”!!!
(patrz: https://www.eryniawtrasie.eu/9443 )
https://photos.google.com/share/AF1QipOdIddbRNVnOg9zHRodKTfUrqvWoOP5zk84OFSRheWoyoDNJojWpbv97rvvs1E9bg/photo/AF1QipOpAnjwamacAGl45rRNsrJEU4xnzG3wR2reLYrk?key=Z2h0d29mTmVYNU9ValkxaVZnWmFNVXBqSWNHWXVR
I jeszcze tu:
https://photos.google.com/share/AF1QipOdIddbRNVnOg9zHRodKTfUrqvWoOP5zk84OFSRheWoyoDNJojWpbv97rvvs1E9bg/photo/AF1QipNEfUxNuU8eKhFMtVDEHyV7OKwNEWJHn4RRSSfq?key=Z2h0d29mTmVYNU9ValkxaVZnWmFNVXBqSWNHWXVR
Danuśko,
Te rozkładane skrzyneczki to standard u tureckich pucybutów. Herbatę turecką uwielbiamy oboje, ale dużą rolę w smaku odgrywa woda. W hotelu w Stambule lali kranówę i w efekcie czuliśmy głównie chlorrrr… Za to na mieście poili nas zacnie 😉