browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Toskańskie termy i wina

Biorąc pod uwagę zmieniające się co kilka tygodni zezwolenia i zakazy, zamykające i otwierające się granice, czekaliśmy prawie do ostatniego momentu z wyborem kierunku wakacji. Bardzo pomocną, w takiej sytuacji, okazała się przemiła pani Agnieszka z ulubionego Kiosku z Wakacjami, która zaproponowała nam Włochy i w szybkim tempie wyszukała nam dostępne hotele. Gdy rzuciliśmy okiem na propozycje aż zacytowaliśmy dwa filmy:
– „Marian, tu jest jakby luksusowo…” [Kogel-Mogel R. Załuskiego]
– „…rokokoko!” [Seksmisja, J. Machulskiego]
Po krótkim namyśle doszliśmy do wniosku, że przy nieprzewidywalnej sytuacji politycznej, ekonomicznej (w naszym kraju) i histeryczno-pandemicznej (na całym globie), diabli wiedzą, czy za rok jeszcze będziemy w UE i ile będzie warta złotówka w zestawieniu z twardą walutą, może to być ostatnia taka możliwość, więc przystaliśmy na tę propozycję.
Pomimo drobnych przeszkód (konieczność rozpoczęcia leczenia kanałowego zęba Erynii na tydzień przed wyjazdem, zgubienie przez W. karty z oprogramowaniem do GPS-a, zgon baterii laptopa i w końcu pad GPSa na trasie), udało nam się w miarę spokojnie przelecieć przez Czechy i Austrię (z tradycyjnym korkiem na wiedeńskim ringu), a w Alpach dopadł nas deszcz (znowu). Czyżby klątwa Karpacza działała również tam? Deszcz przerodził się w ulewny, a nawet burzę z piorunami, tak więc wzięliśmy przykład z innych kierowców i zatrzymaliśmy się na parkingu autostradowym pod Udine, z zamiarem przeczekania i przespania największego deszczu. Godzina snu dobrze zrobiła W. i o pierwszej w nocy ruszyliśmy dalej, tym razem goniąc przesuwającą się burzę. W okolicy 2:30 W. stwierdził, że ma dość, i tak wylądowaliśmy na jednej z area di servizio (włoski MOP), gdzie pospaliśmy prawie do 7:00 rano.
Rankiem zobaczyliśmy z parkingu jakiś zamek. No tak, w końcu to Włochy – gdzie nie wbijesz łopatę, tam antyk. W., napojony z rana espresso doppio, wzniósł się na wyżyny kreatywności: „gdzie nie wbijesz łopatę, tam dopada cię historia, jak zombie…”. Co ta kawa robi z ludźmi. Ponieważ było jeszcze wcześnie, a zameldowanie w hotelu w Sienie zaczynało się od 14:00, postanowiliśmy się porozglądać po okolicy ciut niżej, tak 170 km niżej. Erynia od kilkunastu lat marzyła o Terme di Saturnia (W. wymyślił sobie nazwę Termy Saturna), ale nieopatrznie podrzuciła W., do opracowania trasy, blog z informacjami o jeszcze trzech innych źródłach, wszystkich zasilanych przypuszczalnie przez pozostałości po wygasłym od 300000 lat wulkanie Amiata. W. oczywiście nie omieszkał skorzystać i wstawił je wszystkie w trasę.
do albumu zdjęć

Bagni di Petriolo


Pierwsze w kolejności, w dolinie Ombrone, nad rzeką Farma, wypadły nam Terme di Petriolo. Już na drodze, przy parkujących pojazdach, czuć było siarkowodór więc, za nosem przeszliśmy przez kamping przy ruinach nad brzeg rzeki gdzie ludzie moczyli się w wodzie. Było tam właściwie parę mikrych baseników przy rzece, z wodą sprowadzaną rurami nie wiadomo skąd. Darowaliśmy sobie darmowe kąpiele, gdyż wszystkie baseniki były pełne, a Erynia nie przepada za siadaniem na kolanach obcych facetów. W., jak to on, nie miałby nic przeciwko temu by na jego kolanach siadały przystojne Włoszki, ale… Erynia zaanektowała ten teren, na wyłączność. Ciekawostką okolicy źródeł są ruiny, które opisał nam lokalny sprzedawca miodu i owoców. Wybudowane na przełomie XIV i XV w. miały kiedyś ponad kilometr średnicy i cztery baszty. Otaczały one teren wielu źródeł, które obecnie „scalono” wiercąc otwór prowadzający wody termalne rurami. A termy te mają starożytną historię, zaczynająca się od tekstów Cycerona i Martiala, by przez Piusa II dojść w końcu do wpisania, w 1907 roku, źródeł Petriolo w publikację Ministerstwa Spraw Wewnętrznych dotyczącej listy wód mineralnych Włoch.
do albumu zdjęć

Winnica Terenzi

Jadąc dalej co jakiś czas widać było nienachalną lecz widoczną reklamę winnicy i sklepu Terenzi. W. nastawiony raczej negatywnie do reklamy chciał sobie tę firmę odpuścić, szczególnie że po takiej trasie, i mając jeszcze do przejechania ponad sto kilometrów degustacja wydawała mu się trochę niebezpieczna. I pewnie byśmy ominęli tę winnicę, ale W. zobaczył uchyloną bramę, a za nią szutrową, wiejską drogę prowadzącą w winnicę. Malarskie marzenie! Tego sobie nie mógł odpuścić. W efekcie spędziliśmy ponad godzinę nad talerzem wędlin i serów smakując wina wytrawne i jedno słodkie. Mimo że winnica działa dopiero od 2004 r. każde z win wytrawnych miało swój charakter i wartość smakową. Wino słodkie wprost oczarowało W., bardzo owocowym smakiem, na poziomie dobrego Szamorodniego. Tak, mamy to węgierskie winne zboczenie.
{Opis win z degustacji}
Trzeba przy tym przyznać, że degustacja w Terenzi prowadzona jest wyśmienicie. Sala prawie jak restauracyjna z aneksem salonowym i sklepowym jest obsługiwana przez osoby miłe i dbające o klientów, proponujące nie tylko wędliny i sery, ale i bruschetty z własną oliwą, a nawet domowe ciasta i kawę na zakończenie co wprost zachwyciło i Erynię, i W., aż nie chciało się opuszczać tego miejsca, czekały nas jednak Termy Saturna (konkretnie ich darmowa część, Cascate del Mulino). I doczekały się.
do albumu zdjęć

Cascate del Mulino

Erynia aż piała z zachwytu gdy udało się nam zaparkować na pobliskim darmowym acz ciut zapchanym autami parkingu (widocznie Włosi również doszli do wniosku, że Covida należy profilaktycznie potraktować z siarkowodorem) i popędzić do wody.
Tłum był przedni, ale nie na tyle by przeszkadzał nam w moczeniu… kości. Przepływ wody był na tyle duży, że miejscami działał jak masaż, by kawałek dalej móc rozkoszować się spokojem „prawie” stojącej wody w naturalnych basenikach trawertynowych, przechodzących kawałek dalej w rzeczkę. Całość wyglądała o niebo lepiej niż trawertyny przy Egerszalok, a co więcej nie były za płotkiem. Z Pammukale nie porównujemy, bo nas tam jeszcze nie widzieli. Pod koniec kąpieli dopadła nas burza z piorunami i deszczem rzęsistym, przeczekaliśmy ją więc w basenach z wodą znacznie cieplejszą od deszczowej. Burza przyszła i poszła to i my poszliśmy, szczególnie że W. ustawił na trasie jeszcze dwa źródła. Niestety nie dotarliśmy do nich bo deszcz znowu zaczął lać na tyle gwałtownie, że nie było sensu się moczyć, a i robiło się coraz ciemniej. Nic nie szkodzi, będzie na zaś, bo już zaczęliśmy rozważać ewentualny powrót w te rejony. Na osłodę (dla W.) nawigacja poprowadziła nas po totalnych zadupiach, drogami leśnymi na których Erynia pytała czy ktoś w ogóle nimi jeździ?
Jeździł – mijaliśmy parę samochodów. Przeprowadziła nas jednak przez piękną Val d’Orcia, szkoda tylko, że częściowo w deszczu.

Darmowe SPA u Saturna

poprzedni
następny

4 odpowiedzi na Toskańskie termy i wina

  1. Pudelek

    Termy super! Ale Włochy? Toż tam zaraza i trupy wywożą w wojskowych ciężarówkach! Nie lepiej nad Bałtyk albo do Krużewników?

    • w.

      Ani trupów ani ciężarówek wojskowych nie zauważyliśmy, zarazy zresztą również nie – jedyne co było widać to ś(wirusową) histerię, ale tej i nad Bałtykiem, i w Krużewnikach nie brakuje – za to w Toskanii jedzenie i wina są lepsze.
      Poza tym, detoks od PIS, wart jest każdych pieniędzy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.