W samym San Miniato zaparkowaliśmy na pustym parkingu i przeszliśmy się pustymi uliczkami, będąc w tym momencie jedynymi turystami. W. nie byłby sobą, gdyby nie wchodził do każdego napotkanego kościoła. Zaczęło się od Oratorio dei Santi Sebastiano e Rocco ze ścianami pełnymi fresków, chociaż nie mamy pewności co do ich starości. Jego zapałowi nie oparł się nawet remontowany z zewnątrz Chiesa del SS. Crocifisso. Chłop oczarował robotnika, który po chwili wyjął z samochodu klucze i otworzył drzwi od zakrystii, a przez nią pod ołtarz. Małe kościółki, w małych miasteczkach, mogą sprawić wielką niespodziankę.
Kolejna świątynia (Cattedrale di Santa Maria Assunta e di San Genesio) położona w pobliżu, również robiła wrażenie pięknymi sufitami, dla odmiany płaskimi.
Widać że miasteczko jest na trasie pielgrzymkowej Via Francigena – kiedyś handlowej – wiodącej z katedry w anielskim Canterbury do grobu św. Piotra w Rzymie. Handel i religia to zawsze były dobre biznesy. Nawiasem mówiąc, w wielu miejscach naszej trasy po Toskanii trafialiśmy na oznaczenia tej drogi.
Na koniec wyszliśmy jeszcze na punkt widokowy (belvedere) pod trzynastowieczną wieżą Fryderyka (rocca di Federico II). Jest to część fortyfikacji, które przetrwały wieki, a nie przetrwały Hitlera – zostały zniszczone przez wycofujące się wojska niemieckie.
Tak nas rozleniwiła senna atmosfera tego miasteczka, że przegapiliśmy całą zachodnią jego część. Trzeba tam będzie wrócić i dooglądać…
Podkład muzyczny: ptasi koncert (nagranie własne).