Po wyskoku włoskim przyszedł czas i na słoweński. Nad Zatoką Tresteńską zostały nam do obejrzenia jeszcze dwa słoweńskie miasteczka: Izola i Piran. No to już świtkiem koło południa ruszyliśmy do Słowenii. Po drobnym krążeniu (roboty drogowe), W. przełączył nawigację na tryb drogi płatne dozwolone (mieliśmy wykupioną winietę na Słowenię) i w miarę szybko dotarliśmy do Izoli.
Parking pod chmurką, przy porcie płatny 1,2€/h z problemami z nieczynnym parkomatem. Założyliśmy że wystarczą nam dwie godziny, a i to było za dużo. Najbardziej rzucającą się w oczy atrakcją miasteczka była dziewczyna w informacji turystycznej, która z takim zaangażowaniem opisywała miasto, jak by to była co najmniej Wenecja. Potrafiła nawet zainteresować nas Dniami Pani Sardynki – w te dni wszystkie przyzwoite trattorie podają dania z sardynek. Uwierzyliśmy, poszliśmy do jednej ze wskazanych restauracji i pojedliśmy sardynek w różnych postaciach (głównie z grilla). Samo miasteczko nijak się miało do opisu. Ot portowe miasteczko ze ściśniętymi na małej powierzchni domkami bez specjalnego ani uroku, ani atmosfery. Przeszliśmy, popatrzyliśmy (po sobie też) i ruszyliśmy dalej. Erynia coś wspominała o ogrodzie z 18 typami lawendy – nawet zapachu nie znalazła.
Nic to, trasa wiodła dalej do miasteczka Piran. I tutaj to już było zupełnie coś innego. Co prawda zaczęło się niezbyt pięknie – od wielopoziomowego płatnego parkingu przed miastem, nie dość, że zapchanego to jeszcze z wąskimi przejazdami. Jakoś się W. upchał na -5,5 piętrze (bez windy! – była zepsuta). Od parkingu do miasta wiodła piękna droga – cały czas ostro w dół, aż nie chciało się myśleć o powrocie pod górę. Droga prowadziła do prześwitu/bramy w murach obronnych z paroma wieżami. Wstęp na mury (i wieże) 3€, więc nie aż tak dużo za piękne widoki na Piran. Mury miejskie są nad miastem, wysoko nad miastem, więc kolejna część drogi wiodła znowu w dół aż do Župnijskiej cerkwi św. Jurija, też z możliwością wejścia na wieżę za 2€, ale tu już sobie schodki odpuściliśmy. I dalej trasa biegła znowu w dół, aż do plaży (betonowo-kamiennej) i portu. Wzdłuż nabrzeża portowego, oczywiście, jakże by inaczej, rozsiały się różnego typu jadłodajnie. W jednej z nich W. zoczył mule i bardzo się uśmialiśmy jedząc je bo w standardowej wielkości muszlach mieściły się mikro, mikro małże ciałka. Śmiech nie przeszkodził nam w odbiorze urody miasteczka. W odróżnieniu od Izoli, tutaj przyjemnie było poruszać się po nabrzeżu oraz mniej lub bardziej wąskich uliczkach. Erynia była zachwycona, a W. – wybrał trochę inną drogę powrotną, wiec może i weszliśmy tyle samo do góry co na dół, ale jakoś delikatniej. Po dotarciu do parkingu mieliśmy drobne niesnaski z automatem płatniczym, ale w końcu dał się przekupić (6€) i ruszyliśmy w drogę do Triestu.
W Trieście, pod hotelem, nie znaleźliśmy naszego miejsca parkingowego za wysokim krawężnikiem (zaparkowały tam SUWy z wyższym zawieszeniem od Drakula), więc W. musiał zrobić drobne kółeczko zanim pojawiło się wolne „białe” miejsce (a właściwie dwa, bo gdy zajeżdżał drogę parkującemu Włochowi – ten aż wyskoczył zza kierownicy – właśnie zwolniło się drugie, i obaj kierowcy mogli zaparkować bez zbędnego mordobicia). Po tak szczęśliwym zaparkowaniu Drakula i drobnym odpoczynku ruszyliśmy coś zjeść do naszej ulubionej restauracji, po drodze odwiedzając firmowy sklep jednej z palarni kawy Torrefazione La Triestina.
W. oczywiście zaparł się na czystą Robustę – udało mu się kupić jedynie 1:1 z Arabiką. No cóż!
Innym z odwiedzonych sklepów był Eataly – niby ciekawy, ale według nas trochę przerost formy nad treścią.
W „naszej restauracji” było wprost przeciwnie!
Izola i Piran
4 odpowiedzi na Izola i Piran
Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi
Ta strona używa Akismet do redukcji spamu. Dowiedz się, w jaki sposób przetwarzane są dane Twoich komentarzy.
Szukaj
Kategorie
Lata
…komentarze.
Galeria albumów
ogólne…
RODO
Przydasie
-
Nasze miejsca:
- Bura (Bora) i powrót
- Stećci i jeziorka
- Wykopaliska i twierdze
- Split
- Brela
- Trogir
- Trasa do Breli
- Powrót ze Słowacji
- Bankomat i degustacja
- Malá Tŕňa i Veľká Tŕňa
- Forza d’Agro i powrót
- Sant’Alesio i Savoca
- Taormina i Castelmola
- Syrakuzy
- Wokoło Etny
- Wąwóz Alcantara
- Pępek, bikini i kwatera
- Caccamo
- Jaskinia i statek
- „P. Depresja”
- Monreale i Corleone
- Cefalù – historyczne
- Cefalù – hotel i spacer
- Droga na Sycylię
- Sery polskie i szwajcarskie
- Dworek i nostalgia
- Birsztany
- Rumszyszki (Rumšiškės)
- Augustów
- Prusowie
- Wiadukty, Trójstyk i Puńsk
- Supraśl
- Toszek
- Muzeum w Bóbrce
- Lesko
- Synagoga i skansen
- Dworek, muzeum i piwo
- Żydowski Lublin
- Stare Miasto w Lublinie
- Lublin – zamek
- Lublin wieczorem
- Alvernia Planet
- Muzeum pożarnictwa w Alwerni
- Wilamowice i Stara Wieś
- Muzeum Wilamowskie
- Alanya
- Altınbeşik i dwie wioski
- W górach Taurus
- Perge i Antalya
- Aspendos i Sillyon
- Side
- Wielkie żarcie
- Sanktuaria i kolej
- Dwa kościerskie muzea
- Płotowo i Lipusz
- Kozie sery i lenistwo
- Do Parszczenicy
- Brno – kości i piwo
- Špilberk
- Brno – muzeum i katedra
starsze w archiwum


No tak, ja lubię łagodne na przykład Yellow Bourbon z Tommy Cafe
Małgosiu,
Bo gorzka, a on takie lubi. Nie pytaj mnie dlaczego 🙂
Dlaczego W. się zaparł na Robustę? Ta kawa nie ma dobrych opinii.
Od kiedy zacząłem pić kawę zdefiniowałem ulubioną jako:
gorzka(!), czarna i aromatyczna.
Nasz ulubiony właściciel Zapachu Kawy – specjalista od kaw i ekspresów oraz sędzia na degustacjach kawy, powiedział na takie wymagania:
„Sugeruję dobrze paloną Robustę”.
Zgodnie z zasadą „ufaj, ale sprawdzaj” postanowiłem sprawdzić.