Jakiś czas temu postanowiliśmy (czytaj: Erynia zarządziła), że będziemy zatrzymywać się na chwilę w miejscach, które do tej pory omijaliśmy. W myśl tej zasady, kierując się na Bałkany zahaczyliśmy o Szeged (Segedyn). Miasto zdawało nam się interesujące zarówno kulinarnie jak i architektonicznie.
- Kulinarnie, bo miasto to nazywane jest stolicą węgierskich: papryki i salami. (Stolica stolicą, ale nawet tutaj, ani na targu, ani nawet w muzeum papryki – nie wiedziano gdzie można by kupić sznury suszonych, różnych gatunków papryki. Dopiero wracając zoczyliśmy w jednym miejscu trochę suszących się papryk).
- Architektonicznie, bo po powodzi z 1878 roku, która zniszczyła 95% budynków, Szeged został, dzięki międzynarodowej pomocy, na nowo zaprojektowany i odbudowany — głównie w stylu secesyjnym i klasycystycznym. Przyznać należy, że pomoc była skuteczna. Erynia, obejrzawszy zdjęcia sprzed powodzi, zaryzykowałaby nawet stwierdzenie, że miasto na tym skorzystało. Zachwyciła się secesyjnymi zdobieniami pałacu Reök i zakochała się w Nowej Synagodze.
Miasto było trudne do zaparkowania samochodem — praktycznie wyłącznie płatne parkingi — ale w zamian pełne było rowerów na ścieżkach(!) rowerowych.