Sama kwatera znajdowała się jakieś 6 km od centrum Batumi, za to w domku z zacisznym ogródkiem, przemiłymi gospodyniami raczącymi nas wieczorem domowym winem. Co prawda standard był daleki od hotelowego, ale było czysto, tanio i wygodnie — dla nas w sam raz. Po odespaniu kilku godzin ruszyliśmy w miasto. Samo Batumi od początku zauroczyło W., Erynia nie od razu dała się przekonać. Początkowo, dostrzegała tylko sypiące się domki pośledniej urody i chaos na drodze (czy tam prowadzą sami psychopaci?, ale jacy skuteczni…). Samochody i ruch na drogach Gruzji to jednak temat na odrębny wpis.
Przy pomocy miejscowej policji, udało nam się dotrzeć do informacji turystycznej na bulwarze (czynnej do godziny 20:00), gdzie miłe panie władające angielskim podały nam wszelkie informacje i obdarowały mapką centrum i przewodnikiem po Adżarii. Tu Erynia pękła i polubiła miasto, aczkolwiek twierdziła, że Batumi to miasto, które nagina poczucie estetyki. Zresztą, piękno to rzecz względna, a definicje się zmieniają. Nasza młodsza Gospodyni (Irina) poleciła nam restaurację „Shumeruli” na ulicy Puszkina. To był strzał w dziesiątkę. Ulica dosyć długa choć na obrzeżach centrum, w pobliżu mały bazar, a w restauracji pyszne chinkali popijane kwasem chlebowym — sugerowali alkohol, ale „ten samochód”. Objedzeni wróciliśmy do domu, gdzie przy domowym winku i miłej pogawędce o gruzińskich obyczajach zakończyliśmy wieczór.
{W biurze IT zapomnieliśmy się zapytać o ubezpieczenie samochodu.}
Kolejny dzień rozpoczęliśmy późno, przyczynił się do tego poprzedni wieczór. Po domowym winie spało się świetnie i długo. Po drobnym śniadaniu wyskoczyliśmy na bazar, gdzie zaopatrzyliśmy się w owoce, przyprawy oraz adżykę i tkemali. Około 11. wylądowaliśmy w tej samej restauracji na ul.Puszkina i nieopatrznie zamówiliśmy chaczapuri megruli oraz adżaruli — po jednym na osobę. To był duży błąd. Kelnerka najpierw spojrzała na nas z niedowierzaniem, spytała „czy naprawdę”, a potem przyniosła te chaczapuri(!) – okazały się olbrzymie. Na szczęście smak dorównywał wielkości, tak że zjedliśmy prawie wszystko, prawie pękając z obżarstwa. Warto było.
Po tym drugim śniadaniu wtoczyliśmy się samochodem do ogrodu botanicznego w Batumi. Po drodze poznaliśmy nowe obyczaje panujące na gruzińskich drogach: wymiana koła na światłach (w konsekwencji zablokowanie całego pasa), kontenery na śmieci postawione wprost na ulicy. Niektórzy kierowcy korzystali z okazji i natychmiast za nimi parkowali. Skoro i tak pas był zablokowany… Co do samego ogrodu w Batumi, to jest on „w Batumi” tylko nominalnie, faktycznie znajduje się za miastem, a i od dzikiej dżunglii różni się on jedynie tym, że na niektóych drzewach są tabliczki z nazwami i poprzecinany jest ścieżkami, przy których niekiedy znaleźć można infrastrukturę. Ogród jest olbrzymi, piękny i tylko pogoda nie dopisała. Niebo zasnute było chmurami, a od czasu do czasu pokropywał deszcz. W. nie przeszkadzało to w czynnych zachwytach: skąd mógł, zgarniał nasionka. Czyżby planował kontrabandę, a następnie roślinny desant na nasz ogród i mieszkanie? Jedynie w czym mieliśmy niedostyt, to w tym, że nie przyjechaliśmy tam na wiosnę w porze kwitnienia — musi być tam wtedy przepięknie.
Po ogrodzie wróciliśmy do Batumi, starając się obejrzeć jeszcze te ciekawe miejsca, które minęliśmy dzień wcześniej i chłonąć atmosferę miasta. Co prawda, muzeum adżarskie było już zamknięte, ale za to W. zaopatrzył się w podręcznik do nauki gruzińskiego dla dzieci: z płytką z wymową oraz z zeszytem ćwiczeń do trenowania gruzińskich robaczków. Wariat!
Wieczorem wystawiliśmy owoce na stół, zaprosiliśmy obie Gospodynie na spotkanie. Gdy przyszła jeszcze chrześniaczka gospodyni zrobiła się z tego regularna mini-supra. Porozmawialiśmy o gruzińskich obyczajach, porównaliśmy je z polskimi. Żyć nie umierać.
W. wypytywał szczególnie o sprawy wyboru tamady. Na tym spotkaniu sprawa tamady wypłynęła sama bo chociaż sugerowano by W. podjął się tego jako jedyny mężczyzna w towarzystwie, nie znając tradycji wykręcił się twierdząc, że jej nie zna i że nie chciałby nikogo obrazić. Po paru toastach, rozmowie i namówieniu W. przez tamadę do wzniesienia toastu, wszyscy stwierdzili, że z W. byłby dobry tamada (W. stwierdził, że może — jak się jeszcze dużo nauczy. Według Erynii – jak jeszcze trochę wypije). Wiele można o W. powiedzieć, ale na pewno nie to, że jest małomówny.
Na spotkaniu zauważyliśmy, że niektóre pytania dla nas tabu nie są tym u Gruzinów. Inną ciekawą informacją było to, że bycie wybranym przez ucztujących na tamadę jest tak wielkim zaszczytem, że wybrany tamada choćby nie czuł w sobie wystarczających sił i umiejętności zrobi wszystko by sprostać wyzwaniu. W. przerażony pomyślał, że po takiej wypowiedzi nie będzie się już nigdy mógł wykręcić od bycia tamadą. To straszne! – szczególnie, że Tamada musi wypijać wszystkie toasty „do dna”.
—
PS. znowu zapomnieliśmy o ubezpieczeniu samochodu.
Podkład muzyczny „Nanulia Besadze - Batums Katkatas”
udostępniony przez Georgian folk music instruments
Super opis nadaje sie do przewdnika polecam naprawde dobry klimat w opowiadaniach
Staramy się. Zapraszamy i na inne strony…
Obiecujemy, że jak tylko będzie to możliwe, będziemy kontynuować. 😉