Co do Monte to żałowaliśmy, że ogrody cesarskie płakały deszczem i przez te łzy niewiele można było dojrzeć z ich uroku. W kościele nie padało więc dało się dostrzec w bocznej nawie trumnę ze szczątkami Karola I Habsburga, ostatniego cesarza Austrii. Oczywiście nie mogło zabraknąć nieśmiertelnych azulejos. Po zejściu ze schodów frontowych kościoła mogliśmy przyjrzeć się chowającym się przed deszczem carreiros, nie mogących prowadzić w dół swoich plecionych z wikliny sań.
Paru słów wymaga też opis dojazdu do obu atrakcji. Gdyby nie Fiat, to dla W. byłaby to dzika frajda. Wąsko, górzyście i z dużą ilością zakrętów – szał ciał i uprzęży.
Ponieważ w miarę szybko „załatwiliśmy” część ogrodowo-górską Erynia zasugerowała obejrzenie tego, co malował Churchill wypoczywając na Maderze. OK, czemu nie, w końcu wyspa mała i wszędzie blisko więc i do Câmara de Lobos dotarliśmy w miarę szybko, zahaczając po drodze o sklep z kwiatkami – tym razem to Erynia wskazała sklep. Tutaj też przyszedł czas na coś do zjedzenia. Restauracja przy porcie nie zachwyciła ani smakiem, ani czasem obsługi. Po prostu „się zjadło”. Miasteczko także nie rzucało na kolana chociaż trzeba przyznać, że ma swój klimacik, a i te parę starych uliczek zatrzymywało wzrok. Niestety długo się ten wzrok nie zatrzymał bo spłukała go ulewa. Uciekliśmy przed nią do hotelu, a w nim spotkaliśmy dwie Polki czekające na transport na lotnisko. Ponieważ były one już kilka razy na Maderze wymieniliśmy spostrzeżenia i opisy ciekawych miejsc, może się przydadzą. Przelotne opady z przebłyskami słońca nie nastrajały zbyt optymistycznie, poszliśmy więc jedynie poszukać po okolicy czegoś słodkiego. Znaleźliśmy i ciastka, i ponchę, więc w słodkich i wesołych nastrojach zakończyliśmy dzień.
Podkład muzyczny: „Música Alfredo Marceneiro”
udostępniony przez archive.org