browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Arboretum w Wirtach

Erynia lubi leniuchować na Kaszubach, więc co z tym można zrobić? Tylko pojechać. Wzięliśmy więc przyjaciół z Łodzi i wylądowaliśmy na parę dni w Parszczenicy. A że samo leniuchowanie jej nie wystarcza, to Erynia wymyśliła sobie arboretum w Wirtach. Nic, że to 100km, dla W. to prawie nic, nawet po wczorajszej trasie dojazdowej, gdy poszliśmy spać około 2. po północy. A gdy nic nas nie goni, to „świtkiem kole południa” mogliśmy ruszyć w trasę. Oprócz niezbyt wczesnej pobudki, trochę przeciągnęło się przygotowanie jarskiego śniadania. W. zeżarłby dwa jajka, trochę suchej kiełbasy, zapił herbatą i mógłby ruszać w drogę, a tutaj twarożek z rzodkiewkami, surówka z dressingiem, pasta pietruszkowa i inne „zielska” wymagały odrobinę większych przygotowań. W. z tego zielska zjadł jedynie twaróg z rzodkiewkami (i po godzinie był głodny), ale za to Erynia była cała uszczęśliwiona i smakiem, i kolorem śniadania. Tak to jest, gdy kuchnię powierza się wegetarianom. 😉
do albumu zdjęć

Karsin


Niestety A. i A. Postanowili poleżakować w ciszy zamiast tłuc się nie wiadomo gdzie i po co, więc w drogę ruszyliśmy sami. Już w Karsinie W. musiał się zatrzymać, bo Erynia zoczyła otwarty kościół, co ostatnio w Polsce tak często się nie zdarza. Co prawda nie był on zbyt stary, jakieś 115 lat, ale zarówno wnętrze jak i otoczenie było bardzo miłe dla oka. Przy tym byliśmy praktycznie sami, nawet samochody przejeżdżały sporadycznie. Pod sklepami było parę osób, ale i tak miejscowość wyglądała na prawie wymarłą. Miało to dla nas znacząco pozytywne znaczenie – plac przy kościele był uroczy i nikt nam w obiektyw nie wchodził.
do albumu zdjęć

Arboretum w Wirtach

Po obfotografowaniu kościoła od środka i po wierzchu ruszyliśmy, przy pięknej słonecznej pogodzie, wśród pól niekiedy znaczonych na żółto kwitnącym rzepakiem, do Arboretum w Wirtach. Arboretum nie było tak kolorowe jak to dolnośląskie czy kórnickie, ale na ten stan wpłynąć mogła trochę zbyt wczesna pora roku. Tak za dwa, trzy tygodnie różaneczniki i azalie już by zakwieciły ogród. Dodatkowo mniej zieloności może też mieć wpływ inne założenie tego arboretum. Jako najstarsze w Polsce, ponad 150-letnie posadowienie, jest raczej zbliżone do lasu parkowego uzupełnionego o nowe nasadzenia w miejscach „gdzie zabrakło drzew” niż w planowo prowadzony ogród. Przy tym wszystkim nic nie można było zarzucić zarówno urodzie jak i organizacji ogrodu. Samo jego umiejscowienie w pobliżu jeziora i planowa gospodarka kolejnych leśniczych, już od czasów niemieckich, umożliwiło wplecenie w stare drzewa i młode nasadzenia również miejsc widokowych na jezioro. Z nowych roślin dostrzegliśmy sadzonki lilaków – za lat kilka(-naście) utworzą zapewne pachnącą ścianę przy samym wejściu do parku oraz duże ilości azalii i rododendronów sadzonych w grupach. Ale na te „kwiatki” trzeba będzie jeszcze poczekać, tak samo jak zapewne i na inne, które jeszcze nie wykiełkowały. Za to trafiliśmy w sam czas kwitnienia wiśni japońskiej – sakury. Niedobory nie dotyczyły jedynie kwiatków, ale i ludzi. Przy bramie stał sobie automat do sprzedawania biletów (8zł), obok budynek opisany jako punkt sprzedaży sadzonek (pusty, ale stał przy nim domofon z opisem „dzwonić po obsługę”) i to właściwie wszystko. Parking przed arboretum był pusty, a w ogrodach, w sumie, w ciągu paru godzin spaceru, zobaczyliśmy jedną(!) matkę z dzieckiem – takie „niedobory” nam bardzo odpowiadają!
Po przemiłym spacerze wśród ciszy „zakłócanej” jedynie śpiewem ptaków opuściliśmy park – na parkingu pojawił się samochód z rodziną (2+1) – wymienili nas w oglądaniu roślin.
I w ten to sposób odwiedziliśmy Kociewie. Region ten, chociaż niektórzy widzieli jego odrębność już w XII/XIII w., zaczął być wzmiankowany dopiero przy początkach „wymyślania narodów” (XIX w.). Jest dosyć niewielki, wciśnięty pomiędzy dolną Wisłę a Kaszuby i jest turystycznie dosyć niedoceniany, mimo wielu zalet – dla nas przede wszystkim: spokoju i ciszy.
Po roślinach należało się rozejrzeć za czymś konkretniejszym. Niestety pandemia histerii w połączeniu z „przedsezonem” umożliwiły nam jedynie drobne zakupy sera w ulubionej Kaszubskiej Kozie. Zadzwoniliśmy czy możemy przyjechać, bo po pożarze serowarni i koziarni nie byliśmy pewni przyjęcia – było ono jednak jak zwykle ciepłe i przyjacielskie, a koziarnia była też prawie pod dachem. Sam Szef był także z dobrym humorze, na który zapewne miały wpływ dary serc, które pomogły się podnieść po tym nieszczęśliwym zdarzeniu.
do albumu zdjęć

Dolina Kulawy

Po oglądaniu i zakupach, już wracając, zatrzymaliśmy się w okolicy Doliny Kulawy, a później jeszcze przy innych strumieniach. Erynia warczała, że W. nie zatrzymał się w tym rejonie jadąc w kierunku Kociewia, wtedy było lepsze słońce, a tak urokliwość miejsca była odrobinę mniej urocza.
Obkupieni serami i napełnieni widokami po same obiektywy, wróciliśmy do Parszczenicy by w miłej atmosferze doczekać do pory snu.
poprzedni
następny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.