Bułganackiej Grupy Wulkanicznej (tak brzmi ich oficjalna nazwa), a chociaż znajduje się ona kilka kilometrów od Kerczu, obok wsi Bondarenkowo z braku drogowskazów jechaliśmy nieco „na czuja”. Zaraz za Kerczem przejechaliśmy cmentarz pełen świeżych grobów. Czyżby cholera?
GPS nie był specjalnie przydatny, zwłaszcza że sami dokładnie nie wiedzieliśmy gdzie miały być te wulkany, a i dróg specjalnie nie było widać. Na szczęście miejscowi bardzo uprzejmie pokazali nam właściwy kierunek, a nawet jeden z nich biegł na przełaj przez pola by sprawdzić czy aby na pewno wybraliśmy właściwą drogę na „skrzyżowaniu”. Same wulkany wyglądały jak w parku miniatur, a otoczenie prawie jak na księżycu. Samo błotko jest raczej chłodne i tylko parę wulkanów bulgotało, ale i tak było to ciekawe doznanie geologiczne. W., który nie sprawdził przed wyjazdem jak wygląda kerczenit, zbierał kamyczki na zasadzie – „tego nie znam to go biorę”. Zawieszenie wytrzymało obciążenie.
Powoli zapadał zmrok, a chcieliśmy jeszcze, przed nocą, dotrzeć nad jezioro Czokrak. Lecznicze właściwości błota z jeziora były znane już w starożytności. Do tej pory miejscowi i turyści okładają się błotem, a potem biegną przez mierzeję na drugą stronę i myją się w morzu. I my mieliśmy na to ochotę. Na mierzeję dotarliśmy już o zmroku. Droga była ciekawym przeżyciem, albo szutrowa „na 4 czołgi”, albo gruntowa. W. lubi „takie drogi” – samochód je wytrzymał, a Erynia… co kawałek wyskakiwała z aparatem „porobić widoczki”. Po przybyciu na miejsce światła starczyło na tyle by rozbić namiot. Zadecydowaliśmy więc, że błoto przeniesiemy na rano. Bladym świtem obudził nas wrzask mew. Chwilę później namiot sam zaczął się składać. Wyszliśmy na zewnątrz, a tam wiaterek porywający pianę z fal na kilkanaście metrów, ciemne niebo i błyskawice na horyzoncie. W jednej chwili plany nam się zmieniły. Na szybko – w powietrzu – złożyliśmy namiot, chyba nie znaleźliśmy wszystkich śledzi. Suchy prowiant i poszliśmy obejrzeć lecznicze błota. Błoto jak błoto, ale wokół „sadzawki” chadzały krowy pozostawiając po sobie ślady, nie tylko kopyt. Nie wiemy co w tej mieszaninie jest bardziej lecznicze, czy błotko czy „dodatki”, bo jakoś tak odeszła nas ochota na lecznicze okłady – „chłodno było”. Jako że deszcz w zasadzie nie padał, pooglądaliśmy jeszcze wieś Kurortnoje – biedną, co widać było po wystroju wnętrza cerkwi, cypelek z pięknymi skałami na końcu i wiejskim cmentarzem porozrzucanym po cyplu – widocznie nie wszędzie dało się kopać. W tych warunkach sformułowanie „kondukt w deszczu pod wiatr” nabiera swoistego znaczenia, szczególnie gdy wokół na skałach siedziały czarne kormorany. Na szczęście kondukt tylko sobie wyobrażaliśmy…
Wracając z cypla minęliśmy całkiem ładny ośrodek wypoczynkowy, niestety już zamknięty.
Umykając przed burzą nadciągającą z nad morza Azowskiego, zatrzymaliśmy się dopiero w Teodozji. Teodozja (czyli „dana przez bogów”) jest jedynym krymskim miastem, które zachowało oryginalną, nadaną przez greckich kolonistów nazwę. Przy wjeździe do miasta, zatrzymała nas cerkiew o „arcyordynaryjnych” kolorach. Erynia oceniła ją mianem mini-Lichenia. W. stwierdził, że pop „musi ma dużo dzieci i bardzo je kocha”.
Coś w tym było… przede wszystkim kolorki.
Potem było już bardziej tradycyjnie: meczet, pięknie zdobiona Surb Sarkis – ormiańska cerkiew św.Sergiusza i piękne stare cerkiewki prawosławne. Niestety, burza z gwałtownym deszczem dopadła nas pod twierdzą genueńską i nie odpuściła aż do samego Sudaku.
Znowu nie dooglądaliśmy. Erynia zarzeka się, że tu jeszcze wróci…
Ograniczeni czasem, chcąc obejrzeć wulkany błotne, nie zobaczyliśmy innych atrakcji Kerczu, coś za coś. Prawie prosto z Kerczu pojechaliśmy do wulkany, błota i Teodozja
Szukaj
Kategorie
Lata
…komentarze.
- w. - Będzin – kirkut i zamek
- Erynia - Perge i Antalya
- Pudelek - Perge i Antalya
- w. - Perge i Antalya
- Pudelek - Perge i Antalya
- Erynia - Kozie sery i lenistwo
- w. - Kozie sery i lenistwo
- Pudelek - Kozie sery i lenistwo
- W. - Trzy winnice i wioska
- Mariusz Maślanka - Trzy winnice i wioska
- Erynia - Brno – spacer
- Asia - Brno – spacer
Galeria albumów
ogólne…
RODO
Przydasie
-
Nasze miejsca:
- Alanya
- Altınbeşik i dwie wioski
- W górach Taurus
- Perge i Antalya
- Aspendos i Sillyon
- Side
- Wielkie żarcie
- Sanktuaria i kolej
- Dwa kościerskie muzea
- Płotowo i Lipusz
- Kozie sery i lenistwo
- Do Parszczenicy
- Brno – kości i piwo
- Špilberk
- Brno – muzeum i katedra
- Brno – spacer
- Do Brna
- Urodzinowa niespodzianka
- Winiarnia Begala
- Winiarnia Hornik
- Wisząca kładka i Zamek
- Winiarnia Macik
- Malá Tŕňa II
- Będzin – miasto i Żydzi
- Będzin – nerka i pałac
- Będzin – kirkut i zamek
- Dolní Kounice [2] i Veveří
- Dolní Kounice [1]
- Velké Pavlovice [3]
- Velké Pavlovice [2]
- Velké Pavlovice [1]
- Safranbolu i Hadrianopolis
- Divriği
- Karahan Tepe i Göbekli Tepe
- Herbata i Dara
- Most w Malabadi i Zerzevan Kalesi
- Koty i Ahtamar
- Van – muzeum i twierdza
- Pałac Ishaka Paszy i wodospad
- Śniadanie z kotem… i Kars
- Ardahan, Kars i Katerina
- Przez Goderdzi do Turcji
- Dom rodzinny i winiarnia
- Most i wodospad Machunceti
- Bazar, plaża i ogród botaniczny
- Park dendrologiczny
- Sameba
- W Batumi… deszcz
- Batumi po latach
- Poranek u Daro
- „Przejście/a” graniczne
- Do Sarpi, po latach
- Marina i dwa muzea
- Fort i muzeum fotografii
- Monte i dwa ogrody
- Klasztor i ciastka
- Muzeum i kościół São Pedro
- Blandy’s Wine Lodge
- Spacer… i owocki
- Spacer po Funchal
starsze w archiwum