Wracając do Mitrejów, odnaleziono ich pięć na terenie oraz w okolicy miasta. Jedne z nich zobaczyliśmy wczoraj, na terenie hotelu „Mitra”, a dziś W. zaparł się zobaczyć inne. Co prawda, wedle informacji znalezionej przez nas na stronie miasta, Mitreja są obecnie zamknięte (lub w inny sposób niedostępne), ale W. i tak podjechał pod nr III, by się o tym naocznie przekonać. Faktycznie, budyneczek chroniący wnętrze świątyni był zamknięty, a na zewnątrz kładziono asfalt. Udało nam się przejść bokiem i zajrzeć przez zakratowane okienka w drzwiach – niewielkie to było w porównaniu ze świątynią w Armenii, ale i tak żal.
Do zobaczenia pozostał nam więc jeszcze tylko zamek Ptuj, mający również rzymską proweniencję. W. tym razem znalazł miejsce na darmowym parkingu (chyba jedynym w tej okolicy) za zamkiem (patrząc od strony rzeki), zatem szybko wspięliśmy się ścieżką do bramy i kupiliśmy bilety. Tuż obok kasy znajduje się salka poświęcona karnawałowym tradycjom miasta, sięgającym roku 1960, a noszącym piękną nazwę „kurentovanje”. Słyszeliśmy już o tym zwyczaju wczoraj w Informacji Turystycznej, ale w zamku ilość przebrań była znacząco większa a i opisy znacząco szersze. Zastanawialiśmy się, czy by nie poświęcić wpisu temu obyczajowi, ale ktoś inny miał okazję to zrobić, a my nie lubimy kopiować cudzych treści.
Już za drugą bramą, weszliśmy na dziedziniec, przypominający kształtem arkad nasz Wawel albo Pieskową Skałę, z tą różnicą że tu jeszcze była studnia sięgająca wiekiem XII lub XIII stulecia (i pewnie wody), oraz dziedziniec był w formie trapezu z podstawą otwartą na bramę i miasto. Z wyższych pięter arkad dawało to piękny widok. Wnętrza zamku gościły między innymi kolekcje obrazów barokowych wątpliwej urody, no ale to nie wina malarzy, że Habsburgowie oraz większość spokrewnionych z nimi arystokratów obiektywnie nie grzeszyli urodą…, kolekcję obrazów i rzeźb średniowiecznych (te czasem potrafiły zaskoczyć, jak obraz wotywny przedstawiający lód na rzece Drawie – pewnie dawno nie widziany przy obecnych zimach, małą kolekcję relikwii oraz „świętych obrazków” malowanych na szkle. Pięterko niżej zaskoczyła nas kolekcja tak zwanych obrazów tureckich z końca XVII w., a właściwie obrazów osób odzianych w stroje zainspirowanych szeroko pojętym tureckim orientem. Trafiliśmy na portrety pań odziane w stroje Turczynek, Żydówek, Ormianek, Greczynek, wyobrażenie mieszkańców Afryki. Niektóre obrazy dosłownie „powalały” urodą… Poza tym były portrety kolejnych sułtanów, Kozaków, Tatarów a nawet rozpoznaliśmy hetmana Chmielnickiego, Potockiego oraz Sapiehę. Te ostatnie były namalowane na bazie wcześniejszych rycin. Za to piece kaflowe na piętrze były zachwycające. Na parterze pokazano jeszcze kolekcję instrumentów muzycznych, oraz, w pięknym pomieszczeniu, skromniutką zbrojownię wyglądającą jak magazyn uzbrojenia. Pewnie mogło to tak wyglądać w czasach gdy broni tej używano, w końcu używano jej dosyć sporadycznie, a w powszednie dni – zgodnie z zasadą „jak koń wygląda każdy widzi” – trzymano ją „gdzieś w magazynie”, co najwyżej czasami czyszcząc i smarując by nie zardzewiała. Wychodząc, rzuciliśmy jeszcze okiem na panoramę miasta, wstąpiliśmy na kawę i ciacho, chwilowo odpuszczając obiad, by być wystarczająco głodnymi, na kolację obiecaną przez Gregora. To była słuszna decyzja, dzięki której zmieściliśmy w sobie nawet deser, a Marillenknödel do dziś wspominamy z rozrzewnieniem. Zastanawiającym się skąd potrawy austriackie w Słowenii przypominamy, że ten region (Štajerska) to część dawnej Styrii, stąd i związki kulinarne i etnograficzne z Austrią.
I to już była nasza uczta pożegnalna – następnego dnia opuściliśmy Słowenię, wakacje się skończyły.
Podkład muzyczny
„Przykłady dźwięków instrumentów klawiszowych”
nagrany osobiście
Podkład muzyczny niczego sobie, kojarzy się z późnym rokokoko 😉
W tej części muzeum, która pokazywała stare (i mniej stare) instrumenty, był pulpit gdzie można było wybrać i odsłuchać przykładowe nagrania paru instrumentów.
A ja myślałem, że to Wyście grali 😛
Żadne z nas nie ma takich umiejętności… 😉