W. zaparty na chlanie słodkiego wina, wyznaczył trasę na jedną z wiosek na szlaku commandarii – wieś Monagri. Objawiła nam się ona na drodze wcześniej tablicą z napisem „follow the barrels”. Fakt, przy wjeździe do wsi leżały beczki. Rzut beretem od beczek znajduje się Monagri Grape Farm produkująca również wina. No cóż, po bezpłatnej (trzeba przyznać) degustacji doszliśmy do wniosku, że powinni jednak poprzestać na „grape” i nie przechodzić do fazy „wine”. Nawet commandarie (testowaliśmy dwie) choć pijalne, były najgorsze z dotychczas próbowanych. {Opis win z degustacji}
Zupełnie czegoś innego doświadczyliśmy w Menargos Winery w centrum wsi, tamtejsze wina słodkie to inna liga. Za to białe wytrawne zapachniało nam owczym serem i takoż dziwnie smakowało – tego nie wzięliśmy. {Opis win z degustacji}
W ogóle cała wioska wydała nam się dostosowana pod Rosjan – rosyjski był tam trzecim językiem w informacjach po greckim i angielskim. Za to informacja z prośbą o utrzymanie czystości w toalecie napisana wyłącznie po rosyjsku. Degustacje również były takie bardziej nastawione na picie wina niż na jego… degustację. Nie spotkaliśmy się jeszcze prawie nigdzie z podawaniem win jak leci – w kolejności omalże dowolnej. Hm…
Co ciekawe, do tej pory za bardzo nam się Rosjanie w oczy nie rzucali, czym specjalnie zmartwieni nie byliśmy.
Jadąc do kolejnego interesującego nas miejsca zauważyliśmy brązowy drogowskaz wskazujący na „stary most”. Nie był on aż tak stary, ale jego okolice przystosowane do krótkich spacerów wprost tchnęły spokojem i ciszą. Warto było chociaż chwilę tam pospacerować.
W samych górach Troodos mielliśmy okazję obejrzeć ogród botaniczny, nie największy, ale całkiem dobrze zaprojektowany i skupiony tylko na lokalnej florze. W sumie ma to sens, bo nawet lokalne młode roślinki nie przetrwały tegorocznych upałów i uschły pomimo podlewania. A propos wody, w centrum jest nawet staw rybny (na wyższym poziomie jest i drugi, a łączy je malownicza kaskada) między innymi z czerwonymi (chyba) karpiami. Że też one się w tej wodzie nie ugotowały. Nam najbardziej przypadła do gustu część arboretum i to nie tylko ze względu na cień, ale i cudowny zapach rozgrzanej roślinności oraz atmosferę sprzyjającą wyciszeniu. W tej części ogrodu byliśmy sami. Wejście darmowe.
Przy tej samej drodze, znajduje się zjazd do dawnej kopalni azbestu (zamkniętej w 1988 r.), a obecnie części Geoparku (na liście UNESCO) powstałego w efekcie jej rewitalizacji. Jako że kopalnia byłą odkrywką, to w dziurze powstałej po eksploatacji (nijak to swojskich hałd nie przypomina), są robione nasadzenia drzew i mniejszych roślin, na samym dnie jest też mały zbiornik wodny. Przez całość prowadzone są ścieżki spacerowe. Za kilka lat ma to szansę pięknie wyglądać.
Przy zjeździe do wyrobiska jest parking, mały ogródek geologiczny oraz muzeum (wstęp 3€ od osoby), składające się z 10 salek, gdzie można poznać historię geologiczną wyspy, zobaczyć przykłady najczęściej występujących kamulców (W. był zachwycony – bogato było), a także zobaczyć część dawnego wyposażenia górniczego, ze szczególnym uwzględnieniem medycznego – przypominamy, że zawód górnika nigdy nie należał do najbezpieczniejszych, a w tej konkretnej kopalni, azbest wydobywano ręcznie do 1950 r. Na pytanie W. „Ilu z tych 18 tys. górników (dane z wystawy) zmarło na raka” muzealniczka odpowiedziała „18 tys. to na całej wyspie, tutaj pracowało mniej, a i tak nie wiadomo ilu umarło na raka, bo wcześniej umierali na pylicę”.
Na końcu doliny Solea dotarliśmy do jednego z malowanych kościółków na liście UNESCO Agios Nicolas tis Stegis. Obiekt pochodzi z wieku XI, pokryty w całości malowidłami świętych i scen biblijnych z wieków od XI do XVII. Właściwie jest ostatnią pozostałością monastyru. Zaraz po przekroczeniu progu świątyni Erynia mruknęła, że na tych malowidłach widać upływ czasu bo nie świecą się jak psu…
Kolejny obiekt Agios Ioannis Lampadistis był już regularnym acz niewielkim monastyrem, gdzie świątynia oraz kilka sąsiadujących pomieszczeń (księgarnia, pomieszczenie gospodarcze z prasami do oliwy i wina) dostępnych było każdemu.
Dziwny układ budynku świątyni spowodowany był faktem, że właściwie były to trzy kościoły po jednym dachem: Ioannis Lampadistis, Agios Irakleidios oraz kaplica łacińska. Malowidła w kościele były również wiekowe i imponujące. Równie „imponujący” był wyjazd ze wsi wąskimi uliczkami.
Ponieważ pora robiła się późna, a nie chcieliśmy by złapała nas noc w górach, zatrzymaliśmy się tylko na posiłek w przydrożnej restauracji (mało imponujący: jak można zrobić tzatziki bez soli i czosnku?!). Może dlatego nawet nie zapamiętaliśmy umiejscowienia tej jadłodajni i pomału wróciliśmy do hotelu.
Podkład muzyczny:
„Στεσ ακρεσ τησ γυσιησ μου - ΒΑΣΙΛΙΤΖΙΑ”
udostępniony przez Michalisa Mozorasa – artystę, osobiście