Ale w końcu, dojeżdżaliśmy do Kirenii, dojeżdżaliśmy długo, bo korki nie gorsze niż w Krakowie w godzinach szczytu. W. zaparkował blisko portu, na płatnym parkingu (20TL), później okazało się że w sumie mógł podjechać pod sam zamek i zaparkować przy ulicy za darmo. Trudno – frycowe trzeba zapłacić. Po dojściu do murów zamkowych, zeszliśmy uliczką w dół, do prowizorycznej bramy z płyty OSB na metalowym stelażu oklejonej folią z nadrukowanym zakazem wejścia. Żeby było ciekawiej, brama była otwarta. Po wejściu „na teren”, i wejściu pod kolumnadę, zobaczyliśmy kasę na górze, dokąd teoretycznie można było wejść po schodach. Teoretycznie, bo schody były zastawione, odrutowane i oznaczone zakazem wejścia. Kasjer zapytany kasjer o wejście odkrzyczał nam ze swej górnej pozycji, że trzeba nam wrócić na początek ulicy i skręcić w inną uliczkę prowadzącą w górę. Ta faktycznie doprowadziła nas w końcu do kasy, ale wpierw przeprowadziła obok kilku restauracji i kawiarni. O biznes trzeba dbać. Bilet kosztował 50TL/3€ za osobę, w to wchodziły 2 „muzea” zamkowe, za to nie wchodziła toaleta – płatna dodatkowo 50 centów ode łba. Zaczęło być słychać warkot dochodzący z naszych gardeł. Pierwszym z muzeów było Muzeum Wraków. Stworzone ono zostało dookoła zachowanych fragmentów wraku galery z czasów Aleksandra. Wielkiego, wyłowionego w latach 1967-69, wraz z ładunkiem, na który składały się amfory, zboża, migdały i inne towary. Wszystko to zostało wyeksponowane w 3 ciemnawych salkach wraz ze zdjęciami podwodnych eksploracji. Również w 3 małych salkach upakowano między innymi popłuczyny po wykopaliskach w Agia Irini (tr. Akdeniz). To te, gdzie Szwedzi w latach 20′ i 30′ ubiegłego wieku prowadzili wykopki, a w zamian mogli zgarnąć 65% znalezisk. Ponoć dokopali się tysięcy glinianych figurek wotywnych, a nieotwarte (wedle papierowego przewodnika) do dzisiaj skrzynie, które zwieźli do Szwecji, kurzą się ponoć w muzealnych magazynach. Nie jesteśmy pewni czy to ostatnie jest jeszcze aktualne, gdyż dokopaliśmy się do internetowego katalogu tejże kolekcji. W latach 80′ Turcy ponowili wykopaliska, a zaczęli od policyjnej rewizji w domach pobliskiej wsi skąd zarekwirowano 162 artefakty, które mieszkańcy poukrywali w chałupach. Cóż, kolekcja w zamku w Girne nie liczyła nawet 162 sztuk. Kiepsko wyeksponowane, kiepsko oświetlone – nijak się to miało do muzeów na południowym Cyprze, nawet tego z Limassol czy Larnaki. Stan murów zamkowych również nie zachwycał. W ogóle odnieśliśmy wrażenie, ze zrobiono minimum, to znaczy postawiono kasę, zrobiono toaletę, wciśnięto kawiarnie, jakąś informację turystyczną przy wejściu, gdzie gość rozdający ulotki (tym razem zdobyliśmy plan zamku) reklamował się jako prywatny przewodnik. Na murach postawiono barierki, a w ciemnych przejściach zainstalowano światła. Niezbędne minimum by ściągnąć turystów, ale nie widać tam żadnej renowacji zabytku z czasów bizantyjskich. Mury, jakby się rozsypały, to co najwyżej miejscowi wzruszyliby ramionami. W końcu to nie meczet.
Z góry, pobliski port również wyglądał przygnębiająco, pełen jednostek wyglądających na mocno zaniedbane, stojące przy pirsach, puste, bez otaklowania. Warkot narastał tak, że w końcu, odechciało nam się dalszych spacerów po mieście, reklamowanym jako najpiękniejsze na wyspie. To piękno, to najwyraźniej czas zaprzeszły, chociaż musimy przyznać, że Kirenia jest pięknie położona nad morzem.
Podkład muzyczny:
„Στεσ ακρεσ τησ γυσιησ μου - ΛΥΚΑΥΓΗ”
udostępniony przez Michalisa Mozorasa – artystę, osobiście