Opactwo i Zamek
Kilka kilometrów za Kirenią/Girne, znajdują się ruiny XIII w. opactwa Bellapais we wsi o tej samej nazwie (nazwa turecka jest chyba inna), pięknie położonej w górach. Pomijając aspekt historyczny, tu musimy przyznać, ze ruiny wyglądają znacząco przyjemniej dla oka niż wcześniej oglądane po północnej stronie Cypru. Kolejne pomieszczenia są opisane, a kompleks wygląda na porównywalny (w czasach świetności) do klasztorów francuskich. W kaplicy był nawet ikonostas, choć nie będziemy się sprzeczać, czy oryginalny. Niestety, ponieważ to nie meczet, to raczej jest „bo nikt go nie porąbał” i to widać bo nikt o niego nie dba – chociaż tyle dobrze, że religijni id**** nie powydrapywali oczu na ikonach (jak w Sumeli). Widać tutaj mieszkańcy dobrze wiedzą z czego żyją. A sam były dom brytyjskiego pisarza Lawrence’a Durrella czy nawet piękne widoki z gór na Kirenię/Girne nie przyciągnęły by tylu turystów. A tak kilka restauracji i kawiarni ma z czego żyć – z jednej nawet skorzystaliśmy racząc się pieczonym stekiem baranim i również baranim şeftali kebabem.
Kolejny punkt programu był dla nas wielką niewiadomą, gdyż GPS pokazał W. zamkniętą drogę do obiektu (nie potrafił wyznaczyć trasy), a i Erynii nie chciało się długo włazić po schodach w upale. W rzeczywistości droga do zamku Świętego Hilariona okazała się otwarta, tylko że dostanie się do niej z pasa ruchu prowadzącego z Kirenii/Girne wymagało nieco wysiłku i refleksu – trzeba było „tylko” przeskoczyć w poprzek dwa pasy autostrady w pobliżu szczytu przełęczy. Turkom się udawało, to W. też przejechał. Droga do samego zamku teoretycznie była zamknięta szlabanikami z obu stron, tyle że odległość między nimi, i przesunięcie, pozwalało na wjazd „testem ło(so)sia”. Dalej była wieżyczka z żołnierzem, który pomachał by przejeżdżać. W. też do niego pomachał i przejechaliśmy. Faktycznie, jechaliśmy wzdłuż poligonu, rzecz jasna oznaczonego tablicami: „fotografowanie zabronione”. Dojechaliśmy do zamku, dało się zaparkować pod samymi murami, kupiliśmy bilety i zaczęliśmy wchodzić po schodach na kolejne poziomy. W. z podziwem patrzył na Erynię, która jak gdyby nigdy nic ruszyła po schodach (Ona chyba naprawdę uwielbia schody!). Z początku była to dobrze utrzymana ceprostrada, która na poziomie drugim zamieniła się w kamienne, wyślizgane stopnie, gdzie należało się już trzymać poręczy. Mniejsza o ruiny na samej górze, chociaż gdy nie były ruinami musiały robić książęce wrażenie. Jeszcze dzisiaj, z resztkami pomieszczeń zwanych apartamentami królewskimi i wieloma wielkimi cysternami na wodę mogą zachwycać (swoją drogą ciekawe jak książęta i ich niewiasty wspinały się po tych schodkach – lektyka nie przejdzie!). Niestety cała okolica była zaświniona śmieciami i butelkami po napojach (mimo tablic sugerujących dbanie o czystość). Nawet woda w dawnych cysternach pełna była śmieci. W. wspomniał coś, że dawnymi czasy, za zanieczyszczenie wody w cysternie pozwalano delikwentowi zejść na dół z pominięciem schodów, i zasugerował by może przywrócić ten dobry zwyczaj! Widoki z góry wszystko jednak wynagrodziły, i trud, i pot zalewający oczy a nawet strach na szczycie, gdzie muflony pozostawiły swoje ślady.
A po tym wejściu trzeba było jeszcze zejść…
Żeby nie było za nudno, GPS złapał wreszcie trop i wytyczył trasę powrotną. Tyle tylko że W. nie zauważył jak ją poprowadził, a nawet, że jest tak o 20 km dłuższa. (okazało się później, że takiej trasy nie potrafią wyznaczyć nawet mapy Google) W efekcie wracaliśmy do przejścia granicznego w Nikozji trochę inną drogą (najpierw gr. 64, później gr. 67). Ta inna droga to były kilometry wąskiej (w porywach na 1,5 auta) asfaltowej drogi schodzącej w dół, lub wspinającej się na przełęcze, okrążające góry „pięknymi” serpentynami – W. aż żałował, że na Cyprze nie wolno używać kamer samochodowych (więc nawet nie zabraliśmy jej z Polski). Czasami jechaliśmy w piniowym lesie, innym razem trzeba było zaryzykować przytarcie o skały (nie przytarliśmy), by nie wypaść z drogi w przepaść. Widoki przy tym były piękne i bardzo dalekie. Mieliśmy nawet okazję zatrzymać się przy pomniku bohaterskiego czołgu (Tarihi Tank), który bronił przełęczy piersią własną aż do śmierci. Przy pomniku znaleźliśmy też tablice z materiałami propagandowymi udowadniającymi prawo Turków do Cypru, „który nigdy nie był w pełni grecki, bo…”. Czysty totalitarny bełkot propagandowy. (propagandowa historia czołgu)
Po dłuższej jeździe w porywach 40km/h, widok stada baranów wpędził nas prawie w euforię, kawałek dalej była wioska, a w oddali widać było całkiem ładnie zachowane zabudowania starego klasztoru. Krajobraz zaczął wyglądać przy tym jak obserwowane już parę lat temu uprawne pola południowo wschodniej Turcji. Wkrótce potem wskoczyliśmy na główną drogę (dwupasmówkę) do Nikozji, prowadzącą przez bardzo ciekawą okolicę. Po prawej stronie drogi stały nowoczesne, przeszklone zabudowania uniwersyteckie (niejednego uniwersytetu), a po stronie lewej, trochę od niej oddalone, kilkanaście burdeli (Ups! – „Nocnych Klubów”) o ciekawych nazwach (Faraon, Playboy, Miss me, Harem, Crazy Girls, itp., pomalowanych przeważnie bardzo kolorowo. Hm, czyżby studentki miały również zajęcia praktyczne?
(Według internetu niektóre są „tymczasowo zamknięte”).
Po krótkiej kolejce przy granicy, dłuższą chwilę wydostawaliśmy się z Nikozji, tak więc do apartamentu dotarliśmy później niż zazwyczaj. Nie chciało nam się już nawet jeść, więc po drobnej przekąsce ananasowej i kąpieli wpadliśmy w objęcia Morfeusza.
Wpisany pod 2023, Cypr, Cypr południowy, fortyfikacje, świątynie, wyspy
Brak komentarzy do Opactwo i Zamek
Brak komentarzy do Opactwo i Zamek