Zachęceni opowieścią pana Piotra Adamczewskiego o Antonim Teslarze,
postanowiliśmy zajrzeć do Krzeszowic. Poza tym chcieliśmy zadać kłam powiedzeniu „cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie co posiadacie”.
Krzeszowice, małe (10 tys. mieszkańców) miasto wzbudziło w nas mieszane uczucia. Z jednej strony piękny park i sukcesywnie odnawiane, i używane na cele publiczne, zabytki, mogące równie dobrze znaleźć się w uznanym turystycznym mieście. Z drugiej strony malownicze ruiny lub koszmarki budowlane w samym centrum miasta. Erynię zastanowiło jaki architekt wydał zezwolenie na postawienie przy ładnie odrestaurowanych Łazienkach „Zofia” pawilonu wyglądającego jak garaż z blachy falistej?
Atmosfera małomiasteczkowa, a nawet wiejska – w odległości dwóch kilometrów od Rynku, znajdują się stawy rybne, gdzie zaopatrzyliśmy się w pstrągi. Oprócz tego, można tam jeszcze kupić karpie, liny i amury – niewątpliwie będziemy tam zaglądać częściej, bo pstrągi upieczone na masełku były wyśmienite.
Na Rynku zajrzeliśmy do Melby słynącej głównie z lodów, ale rożki z różą i ciasteczka migdałowe też były warte grzechu… W samym mieście trafiliśmy na kilka piekarni, gdzie chleb wyglądał jak chleb, a nie jak niedopieczony wyrób chlebopodobny. Miła odmiana – niewiele takich w Polsce. Pałac Potockich, który niedawno wrócił do potomków właścicieli, jest, zabitą dechami, ruiną. Erynia oczami duszy widziała tam luksusowy hotel w pięknym otoczeniu, taki jak w Dolinie Pałaców i Ogrodów. Mniejsza z tym, i tak pewnie nie byłoby nas stać nocleg…, ale na razie, nie dzieje się tam nic –, a szkoda.
Będąc w Krzeszowicach, nie mogliśmy sobie odmówić skoku w bok do Karmelu w Czernej. Wybraliśmy się tam na spacer – klasztor znajduje się w lesie – i zwiedzanie, a nie rekolekcje, bo jak tu brać na poważnie rekolekcje u Karmelitów Bosych, którzy nie tylko że w markowym obuwiu, ale i w drogich samochodach usiłują przekonywać o zaletach ubóstwa. W. zrezygnował ze zrobienia zdjęcia takiemu Karmelicie, nie chciał naruszać dóbr… W sezonie w Karmelu jest pełno turystów (budują nawet „dom turysty”), w końcu ładny to obiekt, a i droga krzyżowa z figurami Izraelitów o aryjskich rysach też jest bardzo interesująca. My mieliśmy więcej szczęścia – byliśmy praktycznie sami. Obejrzeć pusty kościół jest tam prawie niemożliwością, nam się udało.
Po Czernej przyszła kolej na drewniany kościół w Paczółtowicach. W okolicy jest również znane pole golfowe i wyciąg narciarski – śniegu już nie było, golfiści dostojnie chodzili.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy o Rynek w Alwerni. Jedyne, co przychodzi ma na myśl po zobaczeniu tego miejsca to strawestowana myśl ks.Twardowskiego:
„spieszmy się zwiedzać,
bo niedługo nie będzie czego”. 🙁
Do Muzeum Pożarnictwa spóźniliśmy się parę minut, a na kościół i kolejny klasztor zabrakło nam ochoty.
W. nie lubi wracać prostymi szlakami – odbił więc w bok od trasy i obejrzeliśmy modrzewiowy kościółek w Mętkowie. Oczywiście jak większość kościołów, można go było pooglądać jedynie przez kraty.
postanowiliśmy zajrzeć do Krzeszowic. Poza tym chcieliśmy zadać kłam powiedzeniu „cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie co posiadacie”.
Krzeszowice, małe (10 tys. mieszkańców) miasto wzbudziło w nas mieszane uczucia. Z jednej strony piękny park i sukcesywnie odnawiane, i używane na cele publiczne, zabytki, mogące równie dobrze znaleźć się w uznanym turystycznym mieście. Z drugiej strony malownicze ruiny lub koszmarki budowlane w samym centrum miasta. Erynię zastanowiło jaki architekt wydał zezwolenie na postawienie przy ładnie odrestaurowanych Łazienkach „Zofia” pawilonu wyglądającego jak garaż z blachy falistej?
Atmosfera małomiasteczkowa, a nawet wiejska – w odległości dwóch kilometrów od Rynku, znajdują się stawy rybne, gdzie zaopatrzyliśmy się w pstrągi. Oprócz tego, można tam jeszcze kupić karpie, liny i amury – niewątpliwie będziemy tam zaglądać częściej, bo pstrągi upieczone na masełku były wyśmienite.
Na Rynku zajrzeliśmy do Melby słynącej głównie z lodów, ale rożki z różą i ciasteczka migdałowe też były warte grzechu… W samym mieście trafiliśmy na kilka piekarni, gdzie chleb wyglądał jak chleb, a nie jak niedopieczony wyrób chlebopodobny. Miła odmiana – niewiele takich w Polsce. Pałac Potockich, który niedawno wrócił do potomków właścicieli, jest, zabitą dechami, ruiną. Erynia oczami duszy widziała tam luksusowy hotel w pięknym otoczeniu, taki jak w Dolinie Pałaców i Ogrodów. Mniejsza z tym, i tak pewnie nie byłoby nas stać nocleg…, ale na razie, nie dzieje się tam nic –, a szkoda.
Będąc w Krzeszowicach, nie mogliśmy sobie odmówić skoku w bok do Karmelu w Czernej. Wybraliśmy się tam na spacer – klasztor znajduje się w lesie – i zwiedzanie, a nie rekolekcje, bo jak tu brać na poważnie rekolekcje u Karmelitów Bosych, którzy nie tylko że w markowym obuwiu, ale i w drogich samochodach usiłują przekonywać o zaletach ubóstwa. W. zrezygnował ze zrobienia zdjęcia takiemu Karmelicie, nie chciał naruszać dóbr… W sezonie w Karmelu jest pełno turystów (budują nawet „dom turysty”), w końcu ładny to obiekt, a i droga krzyżowa z figurami Izraelitów o aryjskich rysach też jest bardzo interesująca. My mieliśmy więcej szczęścia – byliśmy praktycznie sami. Obejrzeć pusty kościół jest tam prawie niemożliwością, nam się udało.
Po Czernej przyszła kolej na drewniany kościół w Paczółtowicach. W okolicy jest również znane pole golfowe i wyciąg narciarski – śniegu już nie było, golfiści dostojnie chodzili.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy o Rynek w Alwerni. Jedyne, co przychodzi ma na myśl po zobaczeniu tego miejsca to strawestowana myśl ks.Twardowskiego:
„spieszmy się zwiedzać,
bo niedługo nie będzie czego”. 🙁
Do Muzeum Pożarnictwa spóźniliśmy się parę minut, a na kościół i kolejny klasztor zabrakło nam ochoty.
W. nie lubi wracać prostymi szlakami – odbił więc w bok od trasy i obejrzeliśmy modrzewiowy kościółek w Mętkowie. Oczywiście jak większość kościołów, można go było pooglądać jedynie przez kraty.