browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Fort i muzeum fotografii

do albumu zdjęć

Zona Velha

Po zaspokojeniu Monte-fobii można już było z Erynią rozmawiać o innych spacerkach po Funchal. Nie było więc większego problemu ze skierowaniem jej uwagi na Fort św. Jana Chrzciciela (Fortaleza de São João Baptista do Pico), szczególnie że pamiętała z przed paru dni, że po drodze było też co oglądać. Na początek zobaczyliśmy, totalnie zdziwieni, że praktycznie nie było oczekujących na wjazd Teleferico na Monte. Fakt, było trochę chłodniej i chmurki sugerowały możliwość deszczu, ale żeby aż tak drastycznie spadła ochota turystów na zwiedzanie Monte?
Dopiero po wejściu w okolicę Fortu zrozumieliśmy możliwą przyczynę – z portu wypływał drugi z wycieczkowców. Prosta zależność: nie ma wycieczkowców – nie ma kolejek.
do albumu zdjęć

Muzeum fotografii


Pogoda nie zachęcała do długich spacerów po odkrytych przestrzeniach, więc w miarę szybko skręciliśmy przy Quartel-General da Zona Militar da Madeira w mniejsze uliczki i ruszyliśmy pod górę. Niebawem natknęliśmy się na Museu de Fotografia da Madeira – Atelier Vicente’s, na które to muzeum Erynia zareagowała dużym zainteresowaniem. No i ugrzęźliśmy, bo jest to perełka. Muzeum bazuje na eksponatach i dokonaniach rodziny fotografów od 1863 do 1978 roku kiedy to postanowili zamknąć interes, a mądry rząd wyspy postanowił zadbać o takie dziedzictwo i stworzyć z niego muzeum. Musimy przyznać, że ilość i jakość eksponatów – zarówno techniczych, jak i zdjęć – oszałamia bogactwem i pięknem. W. dzięki zdolnościom „robienia zeza” nie potrzebował specjalnych okularów do oglądania zdjęć stereoskopowych i wprost piał z zachwytu nad jakością ich wykonania. Niestety Erynia nie ma zeza! Nie miała jednak żadnych oporów przed okazywaniem zachwytów na widok i zdjęć, i aparatów do ich wykonywania. W. jest w tej szczęśliwej sytuacji, że jeszcze pamięta wiele z tych urządzeń – jak nie „sam używałem”, to „takim mi aparatem zdjęcia robił Śliz w Sobótce”. Wiek ma swoje wady… i zalety!
Po zachwytach muzealnych zachwyciła nas również przymuzealna kafeteria – ceny bardzo dobrej kawy oscylowały w okolicy 1€. Nie omieszkaliśmy spróbować! Niestety zachwyty muzealne przeciągnęły się tak znacząco, że do Fortu dotarliśmy w czasie przerwy (12:30 – 14:00) cóż było robić, wstąpiliśmy do pobliskiego Snack Bar Pastelaria O Pico (Cafes Tofa). I zaczęła się zabawa – szefowa znała tylko portugalski. No to Erynia zaczęła wymieniać języki, w których może się porozumiewać – stanęło na francuskim, którym posługiwał się zgrabnie jeden zeznajomych szefowej-kelnerki. Ponieważ usłyszeliśmy „jak jeść to w restauracji”, a my tak naprawdę musieliśmy gdzieś przeczekać godzinę do otwarcia Fortu to za 5€ napiliśmy się świeżo wyciśniętego soku pomarańczowego, który zagryźliśmy wyśmienitymi pastéis de nata – babeczkami będącymi portugalskim znakiem rozpoznawczym. Dobre były!
Z wybiciem godziny 14:00 (no dobrze, nic nie biło) weszliśmy na teren Fortu św. Jana Chrzciciela (Fortaleza de São João Baptista do Pico).
do albumu zdjęć

Fort św. Jana Chrzciciela

I zaraz za bramą W. musiał przyczepić się do psa za kratą, który „strasznie” na niego szczekał. W. oczywiście nie omieszkał wygłaskać i podrapać wystawionego przez kraty psiego łba, a jak tylko skończył drapanie pies znowu zaczął wściekle ujadać (pewnie za mało było mu pieszczot!). Sam Fort jest budynkiem w miarę dobrze utrzymanym, ale praktycznie pustym. W paru pomieszczeniach „coś robią” i są „jakieś zdjęcia i opisy”, ale generalnie jest to jedynie miejsce do oglądania pięknych widoków i gór, i portu, i miasta.
Po opuszczeniu Fortu zaczęło się robić trochę chłodniej i trochę bardziej mokro. Nie to, żeby lało, ale zaczęło się robić bardzo ślisko na marmurowo-bazaltowych chodnikach. Ludzie powyjmowali nawet parasole – no bez przesady, to nawet nie był deszcz. Taki trochę gęstszy opad przeczekaliśmy pod arkadami Quinta das Cruzes Museum, pojedliśmy owoców Eugenia uniflora z drzewka w ogrodzie, które akurat owocowało i po zostawieniu muzeum na ewentualny dzień następny ruszyliśmy coś zjeść. Erynia zadecydowała, że będzie to restauracja przy Mercado dos Lavradores – Peixaria no Mercado. Na początku odrobinę nam się otworzyły oczy na widok tacy z rybami – do wyboru, po 70€ za kg. Na szczęście mieli i potrawy w bardziej przystępnych dla nas cenach i jakości te ceny przekraczającej.
do albumu zdjęć

Azulejos

Erynia zamówiła carbonarę – uczciwą i z żółtkiem i makaronem w formie kuleczek i wyśmienitymi kalmarami, a W. wyśmienitą rybę – wszystko wraz z dwoma małymi piwami za 35€ (w sumie). Miód w gębie bez dziury w kieszeni!
Po czymś takim mogliśmy już w spokoju podążyć do hotelu – przestało nawet kapać! Więc drodze mieliśmy możliwość pooglądania azulejos na ścianach budynków.
 

Podkład muzyczny
Amelia Rodrigues - Fado Nao Sei Quem Eres
udostępniony przez archive.org

poprzedni
następny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.