browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

od brzegu do Brzegu Opolszczyzny

do albumu zdjęć

Opolszczyzna

…a właściwie od Góry, którą W. zawsze uznawał za widomy znak obrzeża Opolszczyzny, od Góry Świętej Anny. Zazwyczaj mijamy tę wieś przejeżdżając autostradą w poprzek góry. Tym razem postanowiliśmy obejrzeć tę okolicę. Niestety nie jest możliwe zjechanie tam z A4, można jedynie zatrzymać się na parkingu MOP i pójść na spacer. A jest to ciekawe miejsce zarówno pod względem geologicznym jak i historycznym. Dawno, dawno temu wybuchł był tu wulkan, a następnie kaldera się zapadła i powstała… ciekawostka geologiczna. Z ciekawostki skorzystali krzewiciele religii, najpierw przedchrześcijańkich (pogardliwie nazywani poganami), a następnie chrześcijanie, którzy swoimi kapliczkami pokrywali stare miejsca kultu. Nawet nazwy się zmieniały od Góry Chełmskiej (źródłosłów wieloznaczny) przez Górę Świętego Jakuba, Świętego Jerzego, a w końcu Świętej Anny. To uchrześcijanienie objawiło się w efekcie wielką ilością kościołów i kaplic posadowionych na szczycie i w okolicy. Znalazło się tu również miejsce na Grotę Lurdzką i Kalwarię. Pątnicy mają wiele miejsc do zwiedzania. My dodatkowo zajrzeliśmy w okolice Pomnika Czynu Powstańczego i Amfiteatru. Oba mają bardzo ciekawą historię. Amfiteatr może nawet ciekawszą. Z amfiteatru spacerem przez las bukowy wróciliśmy do samochodu i ruszyliśmy do Kamienia Śląskiego. Jest tam pałac, przerobiony na Sanktuarium św. Jacka Centrum Kultury i Nauki Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego oraz kościół z długą historią i ciekawym wystrojem wnętrza. Wnętrz zamkowych nie oglądaliśmy – jakoś nic nas tam nie ciągnęło.
Przez Opole tylko przejechaliśmy, zostawiając je sobie na później, za to zatrzymaliśmy się w 
Opolszczyzna

skansen

Muzeum Wsi Opolskiej. Skansen nie był tak duży ani tak różnorodny jak w SzentendreSuczawie. Budynki może nie były zbyt różnorodne, a obsługa zmniejszona z powodu kosztów, ale i tak znalazła się w nim perełka – Pani Renata, która po okresie pracy w zarządzie Muzeum dorabia sobie na emeryturze opiekując się wystawą przesiedleńczą – i nie tylko. Ciekawie opowiadała nie tylko ona. Usłyszeliśmy o „dawnej karcie nauczyciela” – nauczyciel szkoły wiejskiej dostawał dom, kawałek ziemi i krowę – o kobietę i meble musiał się postarać sam. Pokazano nam również wyposażenie dawnej klasy szkolnej. Część przyborów W. pamiętał z dzieciństwa. Niektóre zasady przydałoby się przywrócić – motywator bambusowy był! Ciekawostką, której nie widzieliśmy nigdzie indziej, była umywalka z wieloma kranikami, by dzieci przystępować mogły do nauki z czystymi rękami. Bardzo ciekawa była również historia kościoła, w którym znajdują się stylowe obrazy drogi krzyżowej. Obrazy były odrestaurowane na koszt muzeum, a w nagrodę kur…ia (kur…ia to nie błąd, cytata pochodzi z „Ciała”) każe sobie płacić za możliwość umieszczenia ich w kościółku.
Brzeg

Brzeg

Kolejnym punktem trasy był Brzeg. Stare miasto piastowskie. Stare i piastowskie, a nie stare i polskie bo Piastowie Śląscy tak się żenili z Czeszkami i Niemkami, że po paru pokoleniach Polskość była jedynie umowna. Zresztą i same ziemie co kawałek zmieniały państwa – ciekawe to były czasy… Czasy współczesne nienajlepiej obeszły się z tym miastem. Rosjanie idąc „na Berlin!!!” zniszczyli miasto, ale i tak można w nim znaleźć parę ciekawych miejsc. Zaczęliśmy od restauracji Ratuszowej gdzie za stosunkowo niewielkie pieniądze zjedliśmy smaczny obiad. Jako przystawkę W. zaordynował szparagi bo Erynii dotychczas nie smakowały. Tym razem, podane z sosem serowym i grzankami, bardzo przypadły jej do gustu. Niestety gdy odwiedziliśmy restaurację w drodze powrotnej wybraliśmy „szparagi po polsku”. I to była porażka! Szparagi jak szparagi, ale posypano je tartą bułką (nie przysmażoną) i polano dwoma łyżkami „czegoś z plastikowego pudełka”. Nie udało nam się zidentyfikować tego czegoś. Ani nie pachniało masłem, ani nie śmierdziało margaryną czy olejem, na smalec też nie wyglądało. Nie polecamy mimo miłej obsługi. Po obiedzie było już zbyt późno na zwiedzanie zamku i kościoła pw.Podwyższenia Krzyża Świętego, nadrobiliśmy to wracając.
A wracaliśmy drogą trochę okrężną, wyskakując poza granice Opolszczyzny. W. uparł się, że już dawno nie był w okolicy Ślęży i pojechaliśmy do Sobótki. Niestety pod „Dolnym Schroniskiem” odbywały się jakieś warczące motorowe spotkania i nie było ani miejsca ani nastroju więc jedynie wstąpiliśmy na kawę parkingową (parking przy „Sobotelu” był bezpłatny jedynie dla gości) i na drobny spacer do lasku. Dalej w planach W. miał odwiedziny Kunowskiej Górki. Chciał tam wykopać żarnowiec i  pojeść wyśmienite czereśnie. Brak krów w okolicy zaowocował zarośnięciem całej górki wysoką trawą i przez to nie można było praktycznie na niej zaparkować. W ostrym słońcu przedzieraliśmy się przez wysoką trawę – W. idąc tupał bo pamiętał, że górkę tę w jego dzieciństwie nazywano Górą Pieczarkową (jak były konie były i pieczarki) albo Wężową – te nie potrzebują koni więc pewnie jeszcze są. Będąc już w okolicach Kunowa, małej wsi pod Sobótką, W. postanowił rzucić okiem na tamtejszy pałacyk. Pamiętał, że była tam szkoła rolnicza, a otaczał go ładny park.
Tu mała dygresja: w pałacyku tym odbyło się wesele Mamy W., na którym W. mimo zerwanej torebki stawowej w kostce („załatwiał” jabłka i spadł z drzewa do rowu) tańczył wokół ogniska, skakał przez ogień i jeżdził konno. Wesele było organizowane na modłę starosłowiańską przez archeologów z paru okolicznych wykopów. Zabawa trwała do rana…
Kunów i okolica

Kunów


Park pozostał, pałacyk ktoś kupił, ale renowacja jeszcze trochę potrwa (i pokosztuje). Okoliczne zabudowania gospodarcze już raczej do renowacji się nie nadają – zbyt długi kontakt z repatriantami ze wschodu. Ale sztuczne bociany na drzewach pod domem mają ładne…
Jadąc w kierunku Brzegu „bocznymi drogami” wstąpiliśmy do Małujowic, do kościoła św.Jakuba Apostoła. Nie bez powodu nazywają go „śląską Sykstyną”. Erynię aż zatkało.
kościół św.Jakuba Apostoła w Małujowicach

Małujowice

Na myśl przyszły jej malowane klasztory Bukowiny. Może polichromie tego kościoła nie są tak piękne i wielkie jak bukowińskie, ale na Bukowinie nie ma takiego stropu. Składa się on z 640 desek pokrytych ornamentem. Według proboszcza, każda deska jest inna, pokryta innym ornamentem. Wydaje się, że ma rację chociaż nie sprawdzaliśmy aż tak dokładnie.
Po Małujowicach wróciliśmy do Brzegu. W końcu to już tylko parę kilometrów. I znowu zaskoczyły nas piękne polichromie w kościele pw.Podwyższenia Krzyża Świętego. Tym razem mogliśmy je obejrzeć bez pośpiechu. Jak na Zielone Świątki ludzi w kościele było niewielu. Na koniec zostawiliśmy sobie muzeum zamkowe. Niestety, zdjęcia można było robić jedynie w piwnicach gdzie pokazano głównie kopie sarkofagów piastowskich i na parterze gdzie wystawiano galerię obrazów. Na piętrach z eksponatami wypożyczonymi ze zbiorów Muzeum Narodowego we Wrocławiu zdjęć nie wolno było robić – a szkoda.
poprzedni
następny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.