Przy okazji, podpytaliśmy prowadzącego hotel (na recepcjonistę to on nie wyglądał) o nazwę – otóż „domy pracy twórczej” były w pewnym okresie polskich dziejów powojennych zwolnione z podatków, więc opłacało się je prowadzić. A później już nie było ani możliwości ani chęci tego zmieniać. Nam to nie przeszkadzało.
Przy tej samej okazji, wyszło, że Pan również ma bakcyla podróżniczego, a po Gruzji przejechał chyba więcej kilometrów niż my. Ciutkę pozazdrościliśmy, chociaż jemu było łatwiej – z racji zawodu ma znacznie szersze kontakty i więcej czasu, a przez to i większe możliwości.
W pobliżu parku, i Domu Pracy Twórczej, znajdują się też dawne zabudowania gospodarcze (stajnie, powozownie, gorzelnia) w których zorganizowano pomieszczenia hotelowo-artystyczne, administrację i muzeum leśnictwa. My wszakże, tym razem, na cel wzięliśmy pałac. Ten zaskoczył nas bardzo mile, zarówno bogactwem wnętrz, jak i obsługą. Turyści wpuszczani są co pół godziny. My byliśmy pierwsi i jedyni o tej porze. Miało to swoje wady i zalety. Wynajęcie przewodnika kosztuje 60zł. Gdy grupa liczy więcej osób, łatwiej zrzucić się na przewodnika. Na nasze szczęście, Pani oprowadzająca (pracująca również jako przewodniczka, z wykształcenia historyk) okazała się interesującą rozmówczynią i chętnie odpowiadała na pytania. A że pałacyk miał związki i z Leszczyńskimi (Stanisław), i z Czartoryskimi (Izabela, wżeniona w rodzinę właścicieli), Erynia nakierowała rozmowę na wątki francuskie i dalej samo poszło. Przewodniczka nie utrzymała języka za zębami – my też nie…
Wracając do Izabeli Czartoryskiej, była ona kolekcjonerką sztuki i zwoziła do Gołuchowa kolejne nabytki. A było ich niemało. Część z nich przepadła w czasie drugiej wojny (zapewne za jakiś czas wypłyną na międzynarodowych aukcjach). Zachowały się natomiast gobeliny, kolekcja starożytnych waz greckich, część umeblowania (z resztą rozprawili się Rosjanie w wiadomy sposób) i całkiem sporo obrazów, przedstawiających zwłaszcza kolejnych królów polskich lub osoby z ich otoczenia (w tym metresę Augusta II Mocnego). Na stanie były też bodajże dwa obrazy Cranacha starszego, przedstawione tak mimochodem. Tu się ubawiliśmy, przypominając sobie wizytę w muzeum Brukenthala w rumuńskim Sybinie (Sibiu). Oprócz tego zachowały się wszystkie drewniane sufity (piękne), a także boazerie i oryginalna klatka schodowa, która powstawała przez 28 lat, a każda tralka różniła się od drugiej – no pewnie kto by po tylu latach pamiętał co kiedyś robił. Jedynie obicia ścian były powojenne, a ich wzory zaprojektował specjalnie na potrzeby ekspozycji syn pani kustosz. W parku rzuciliśmy jeszcze okiem na mauzoleum Czartoryskich, odpuszczając sobie tym razem muzeum leśnictwa. Będzie pretekst do następnych odwiedzin.
Dla ciekawych historii i nie tylko zamieszczamy znalezione opisy:
zamku
w zamku/pałacu
oraz parku i oficyn.
w parku i jego okolicach