browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Blarney i Cobh

G., kolega W., nieopatrznie rzucił sugestię „zapraszamy do nas…”, a że mieszka z rodziną w Irlandii Erynia nie omieszkała z tego skorzystać. Wyszukała tanie linie lotnicze i na tydzień, w którym wypadało św.Patryka, zamieszkaliśmy u przyjaciół w Mallow. G. zabrał nas z lotniska i dowiózł do swojego domu. Irlandia przywitała nas, rosnącymi wzdłuż autostrady, łanami żonkili – w końcu wiosna!
wieża w Waterloo

wieża w Waterloo


Na początek G. zasugerował, że chętnie pokaże nam okolicę i tak następnego dnia pojechaliśmy do Blarney i Cobh. Po drodze zatrzymaliśmy się w Waterloo. Zainteresował nas mały kościółek z wielką wieżą nieznanego (nam) przeznaczenia. G. mówił co prawda, że w Blarney są same ruiny, ale było warto. Ruiny, i owszem były, ale dobrze utrzymane i otoczone wielkim parkiem w wiosennym rozkwicie, oprócz kwiatów irlandzka zieleń, a wśród niej rzeczki z zawieszonymi nad nimi mostkami i wodospady spływające ze skałek.
do albumu zdjęć

Blarney

I pogoda była słoneczna, zupełnie nieirlandzka. Co prawda rano przed naszym przylotem napadało kilkanaście centymetrów śniegu, ale do południa zniknął. I prawie przez cały okres naszego pobytu nie padało. Dopiero w dzień naszego wyjazdu irlandzkie niebo zaczęło za nami płakać. Oprócz parku nie można było nie odwiedzić Blarney Woollen Mills To zupełnie zadziwiające jak Irlandczycy potrafili stworzyć nienachalny, z domową atmosferą, WIELKI sklep z tak różnorodnym asortymentem. Nawet, uczulona na sklepy wielkopowierzchniowe, Erynia z przyjemnością spacerowała zwiedzając różnorodne stoiska.
do albumu zdjęć

Cobh


Nasyceni pięknem architektury, przyrody i mieszaniny przemysłu z handlem, pojechaliśmy do Cobh. Miasto z bogatą tradycją nazw. Do 1849r. nazywało się Cove, by po wizycie Królowej Victorii zmienić nazwę na Queenstown, a w roku 1920 wrócić do staroirlandzkiej nazwy Cobh.Port w Cobh był nie tylko świadkiem przypływania koronowanych głów. Był to również jeden z głównych portów emigracyjnych – jest w nim, upamiętniające exodus Irlandczyków, muzeum. Z tego też portu wypłynął, w swój pierwszy i ostatni rejs – Titanic. Mimo takiej historii miasto tchnie spokojem i przyjemnie spaceruje się po jego nastrojowych uliczkach. Można też spotkać w nim niekiedy małe stragany na których ludzie sprzedają płody rolne, przyprawy, czy nawet własnoręcznie upieczone ciasta.
Po wypożyczeniu samochodu staliśmy się niezależni i mogliśmy podróżować po Irlandii nie absorbując G. – w końcu On tam pracuje. Na początek słów parę o drogach i ich użytkownikach. Drogi, za wyjątkiem autostrad, są ogólnie wąskie, jeździ się praktycznie „na lusterka”. I pewnie nie dałoby się po tych drogach jeździć bez stłuczek gdyby nie dwie cechy Irlandczyków – uprzejmość i brak pośpiechu. Na przykład, zupełnie niewyobrażalnym jest w Polsce by na wielkim, zapchanym kilkupasmowym rondzie przy dojeździe do lotniska osoba której pomylił się pas mogła go zmienić. W Irlandii to żaden problem, kierunkowskaz, uśmiech, uśmiech, drobny ruch kierownicą, zwalniający obok i już. Innym razem pomyliliśmy zjazd z ronda i cóż było robić – nawracamy na ruchliwej jak na Irlandię trasie. Samochody z obu stron zatrzymują się w bezpiecznej odległości tak byśmy mogli nawrócić i ruszają gdy skończymy manewr. Wszystko bez pośpiechu i z uśmiechem. Co prawda trzeba być Irlandczykiem, żeby zrobić i przeżyć z uśmiechem blokadę całego regionu – był wypadek na autostradzie i Garda ją zamknęła. Korek zrobił się na kilkadziesiąt kilometrów (na trasach dojazdowych do autostrady), a ruch w całym południowowschodnim rejonie Hrabstwa Cork był utrudniony jeszcze 8 godzin później. My wybraliśmy inną, dłuższą drogę, Irlandczycy stali.
A Garda – irlandzka policja – to już w ogóle cudo warte dłuższego opisu. Jak nam powiedziano – i mieliśmy się okazję nie raz przekonać – irlandzka policja (Garda) jest dla ludzi, a nie do łapania ludzi. I owszem sprawdzają czy jeździ się z aktualnymi ubezpieczeniami, ale takimi drobiazgami jak małe piwo to się nie zajmują. Opowiadano nam, że pewnego razu zatrzymano do kontroli ubezpieczenia pewnego kierowcę po „trochę więcej niż jednym małym piwku”. Garda grzecznie spytała go czy czuje się na siłach pojechać dalej sam. Ponieważ pan stwierdził, że lepiej by było gdyby jednak nie prowadził to Garda zaopiekowała się jego samochodem, a jego samego odwiozła do domu.
irlandzka Garda

irlandzka Garda

Praktycznie wszędzie można liczyć na ich pomoc, jak pewnego razu w Mallow zachciało się nam ostryg to jak w dym poszliśmy na posterunek Gardy gdzie policjant, który był z innego miasta i nie wszystko wiedział, poszedł do kolegów i po kilkunastu minutach wrócił z informacjami w którym sklepie i co można kupić. Wielki szacunek i pochwała należy się tym Policjantom, aż się marzy, by w Polsce…
 
 
 

Podkład muzyczny: „Irish Suite (c.1)”
udostępniony przez: Micamac – osobiście

poprzedni
następny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.