browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Pafos, Afrodyta i koty

Mimo wczorajszego drobnego popijania z Chorwatami, obudziliśmy się rześcy i gotowi do zwiedzania wyspy. Może było to efektem wyśmienitej zupy, ugotowanej w kociołku nad ogniem, którą poczęstowali nas Chorwaci wieczorem, a może temperatury, która nad ranem nie pozwoliła nam spać jedynie pod prześcieradłem (na następne noce uzupełnimy pościel o dostępne kołdry), w każdym razie rankiem wczesnym przed 9. wyruszyliśmy w kierunku Pafos. Oczywiście W. musiał pomylić drogę przez co była odrobinę dłuższa, ale ładniejsza i doprowadziła nas pod namiot przykrywający jakieś ruinki – niestety wejście było zamknięte w niedzielę.
do albumu zdjęć

Skała Afrodyty


Pierwszym przystankiem była skała Afrodyty, w końcu Pani tej wyspy, więc jej jako pierwszej należały się odwiedziny. Do końca nie jesteśmy pewni, która to była skałka, ale nie przeszkadzało to ani nam, ani śmiertelnikom kąpiącym się w pobliżu, ani nawet tworzącym w pobliżu sesje zdjęciowe. Całkiem niezły „lep na turystów”. Lokalnie skała znana jest jako Petra tou Romiou, co nie ma nic wspólnego z boginią, za to wiele z ciut nowszą legendą.
W., jeżeli tylko ma wybór, to lubi zaczynać od najdalszych puntów trasy by stopniowo zbliżać się do kwatery. Tak też ustawił dalszą część trasy zaczynając od grobowców królewskich w Pafos.
do albumu zdjęć

Grobowce królewskie

(na liście UNESCO). Cena biletów 2,5€ od osoby i… róbta co chceta (pod okiem kamer – ponoć). Teren jest rozległy, otoczony płotem i właściwie można wchodzić w każdą dziurę – a jest ich trochę. Nie wiemy jakich królów tam chowano, ale zarówno rozległość terenu jak i ilość, i wielkość krypt robiły wrażenie – W. dostał foto-amoku, a Erynia… znowu te kamienie (ale trzeba przyznać, że dzielnie przeszła cały teren, a nawet weszła do paru krypt).
do albumu zdjęć

Park archeologiczny

Przy kolejnym obiekcie z listy UNESCO, pojawiły się problemy z zaparkowaniem samochodu, nawet W. musiał się trochę nakręcić by coś znaleźć. W końcu jednak udało się zaparkować i za 4,5€/osobę wkroczyliśmy na teren parku archeologicznego w Kato Pafos. Tutaj już W. odpuścił. Stwierdził, że gdyby nie przepiękne mozaiki, to prawie płaski teren z poukładanymi tu i tam kamieniami (resztki po ruinach) nie byłyby niczym szczególnym. Jak na niego było to oświadczenie wprost obrazoburcze! Ale faktem niezaprzeczalnym było piękno mozaik (W.: „mogli by je polać wodą, bo suche straciły wiele na kolorze”). Teren wykopalisk był ogromny, i pewnie jeszcze nie wszystko odkryto (lub część zakryto), ale nachodzić się było można, a upał dochodził do 30°C (w cieniu), a cienia tam specjalnie nie było. Przepraszamy, był – w paru pawilonach z mozaikami, w paru zadaszonych punkach widokowo-odpoczynkowych z ławeczkami i w paru miejscach pod drzewami.
Po spacerku po resztkach starego miasta, W. postanowił wrócić do bogini tej wyspy, a właściwie do jej sanktuarium.
do albumu zdjęć

Sanktuarium Afrodyty

Daleko nie było więc po niedługim czasie mogliśmy przekroczyć jego progi (4,5€/osobę). I tutaj znowu W. się (prawie) zawiódł. Z sanktuarium niewiele zostało, a to co zostało można by nazwać co najwyżej lapidarium. W wyglądającym trochę jak folwark muzeum można było obejrzeć parę ciekawych eksponatów, ale jakoś nie robiły one specjalnego wrażenia. Jedynym punktem szczególnej wagi była mozaika Ledy z łabędziem, ale o mało co byśmy ją przegapili, bo jest na uboczu i specjalnie nie jest wyeksponowana – po prostu biały daszek na 4 słupkach, pod płotem.
do albumu zdjęć

Cerkiew Panagia Odigitria w Koukli


Za drugim płotem stała sobie cerkiewka, wyglądająca na starą. Po opuszczeniu sanktuarium Afrodyty odwiedziliśmy więc i sanktuarium nowszej bogini – kościół Panagia Odigitria (gr. Παναγία Οδηγήτρια), zbudowany dodatkowo z kamienia, z sanktuarium Afrodyty.
Po takich spacerkach, nawet przy takim upale, żołądek zaczął nam dawać subtelne znaki, że jest pusty. Podeszliśmy więc parę kroków do placu wokół którego stało parę tawern. Jedna się spodobała W. lecz z powodu braku miejsc przeszliśmy do kolejnej. Nie był to najlepszy wybór (jak na W.), ale dało się zjeść mieszankę mięs i serów grillowanych (jedna na dwoje – pogoda znacząco zmniejszyła pojemność pustych żołądków), a nawet popić sokiem z pomarańczy w sumie za 20€. I na tym praktycznie skończyło się zwiedzanie, bo prawie wszystkie pozostałe z zaplanowanych miejsc były już zamknięte.
do albumu zdjęć

„koci klasztor”


Prawie w tym przypadku miało swoje znaczenie bo ostatnim z planowanych miejsc był „koci klasztor” (Monastyr św. Mikołaja Obrońcy Kotów) – ufundowany osobiście przez św. Helenę, matkę cesarza Konstantyna I Wielkiego. Sprowadzone w tamtych czasach koty, uchroniły wyspę przed wężami, nie uchroniły jednak przed Turkami, którzy w 1570 r. wymordowali mnichów. Dopiero w 1983 r. wróciły tutaj mniszki i rozpoczęły się prace renowacyjne. Koty są cały czas, a jest ich ponoć około 2000. Na szczęście nie widać ich wszystkich – mają w końcu do życia rozległy teren (nieogrodzony) – ale i tak, gdy pojawiają się goście zawsze kilkadziesiąt kotów, o różnych temperamentach znajdzie się w ich pobliżu. Aby „ułatwić” turystom karmienie kotów w rogu parkingu postawiono „karmomat” gdzie po wrzuceniu 1€ sypie się karma do kuwet. Koty co prawda wyglądają na małe i szczupłe, ale specjalnie na tę karmę się nie rzucają. Za to zjadły nam cały, zabrany z Tawerny, chleb z oliwą.

Kot w klasztorze

Pewien z kotów nawet bezczelnie ukradł jeden z kawałków z torby W. gdy ten wygłaskiwał inne koty.
Po głas-kotach przyszedł czas na sam monastyr. Z wierzchu wygląda nawet ładnie, wnętrze części cerkiewnej pozostają jeszcze w remoncie a jest czym się zająć bo oprócz murów postawionych w VI w. (i późniejszych) są jeszcze wystające spod nich (w wyłomach/okienkach) malowidła pochodzące z IV w. Wszystko to z chęcią wielką opowiedziała nam niewiasta, która mogła być młodą mniszką, co mógłby sugerować jej szal, lecz reszta jej stroju w żadnym stopniu nie mogła być nazwana habitem.
do albumu zdjęć

Słone jezioro


Po opuszczeniu kotów (z bólem serc) właściwie mogliśmy już wracać na kwaterę, ale W. musiałby nie być sobą by czegoś nie wymyślić. Tym razem był to spacer po dnie częściowo wyschniętego jeziora słonego. Erynia co prawda coś tam mówiła, że to tylko po to by nie dojechać do Kalawasos przed 20:00 co ponoć jej obiecał, ale i tak szła za nim do miejsca w którym zaczęła się ślizgać na nie do końca przyschniętym błotku. Nie dotarliśmy więc do linii brzegowej i trochę okrężną drogą W. poprowadził Erynię do samochodu – według Erynii wszystko z powodu „tej 20:00”.
Na autostradzie był całkiem niezły tłok więc rzucone żartem „jak dojedziesz po 20:00 to się obrażę (W. – Hi, hi) nabrać mogło ciekawych kolorków. Nie nabrało, bo na parkingu W. zgasił silnik dokładnie o 20:00. W nagrodę za piękny dzień zafundowaliśmy sobie lody!
 

Podkład muzyczny:
„Στεσ ακρεσ τησ γυσιησ μου - Η ΒΡΥΣΗ (klik)”
udostępniony przez Michalisa Mozorasa – artystę, osobiście

poprzedni
następny

4 odpowiedzi na Pafos, Afrodyta i koty

  1. Pudelek

    Koty były chyba większą atrakcją niż pozycje archeologiczne 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.