Valetty wymyśliła Erynia:
„Nie musimy pędzić z wywieszonym jęzorem odhaczając kolejne punkty programu, możemy się powłóczyć uliczkami Valetty tam gdzie nas oczy i nogi poniosą.”
I poniosły, a właściwie „ponosiły” bo zwiedzaliśmy ją na raty, częściowo z własnej winy, a częściowo z powodu świeżo przygotowywanych wystaw, które otwierano „w przyszłą sobotę”. Przy pierwszych odwiedzinach, W. stwierdził po wyjściu z autobusu „jak wszyscy idą w prawo to trzeba pójść w lewo” i zakamarkami przez bramy dotarliśmy w pobliże klubu sportowego, skąd widać było „fosę” między murami i pylony mostu przy bramie wejściowej. Piszemy „fosa”, mimo że raczej nie była nigdy zalana wodą, bo nie wiemy jak nazwać przestrzeń głębokości około 25m pomiędzy dwoma obwarowaniami – nie jesteśmy historykami wojskowości. Ponieważ z miejsca widokowego można była albo zejść po schodach 25m w dół (8 pięter), a jak wiadomo, gdy się schodzi to trzeba będzie kiedyś wejść albo wrócić po swoich śladach, wybraliśmy to drugie rozwiązanie, chociaż W. bardzo tego nie lubi. Chyba jeszcze bardziej nie lubił chodzenia po schodach w piekielnym upale. A jaki był upał najlepiej opisze fakt, że W. zobaczył na ulicy spoconego Murzyna (co prawda dzień wcześniej, ale pogoda się nie zmieniła).
Ale wróćmy do Valetty, włóczyliśmy się i podziwialiśmy zabudowę, tak jak Erynia zapowiedziała. Trudno przy tym było mieć 100% pewność co jest naprawdę stare, a co odrestaurowane, czy też zupełnie nowe. Specyficzny sposób prowadzenia remontów i materiały identyczne od wieków powodują, że nie wiadomo czy zabytek, który oglądamy jest stary, odrestaurowany czy postawiony od nowa. Na dodatek dawne, zabytkowe zabudowania są często nadal żywymi budynkami użyteczności publicznej. Podobało nam się nawet to, że miasto jest zbudowane z tego samego materiału – kremowo-beżowo-żółto-szarych kostek i styl różnych budowli nie odbiega zbytnio od wzorca, nie strasząc idiotycznymi pomysłami projektantów. Oczywiście nie wszytko jest jednakowe, ale komponuje się całościowo bez zgrzytów. Oprócz budynków rzuciły nam się również w oczy (i obiektywy) ogrody – zarówno Upper Barrakka Gardens jak i Herbert Ganado Gardens – w pobliżu Banku Malty. Zresztą budynki banku też są wkomponowane bardzo interesująco w blanki z armatami i ogrody. W ogrodach W. oczywiście „gromadził” nasionka – przywlókł ich z Malty prawie kilogram (włączając w to migdały zebrane z przydrożnego drzewa „gdzieś po drodze”). Odrywając go od tego szczytnego zajęcia, Erynia skierowała się za drogowskazem do Laskaris War Rooms. Droga prowadziła 8 pięter w dół po schodkach. Na dole zobaczyliśmy przyczepiony do schodów napis „Restricted area”, ale na górze go nie było, więc niespecjalnie się nim przejmując wstąpiliśmy w otchłań historii. Laskaris War Rooms były głęboko usadowionymi w skale pomieszczeniami, z których koordynowano obronę Malty w czasach II wojny światowej (szczególnie w 1942 r.). A i później, w okresie zimnej wojny, był to jeden z punktów dowodzenia NATO. Obecnie jest to muzeum po którym oprowadza przewodnik, który nie tylko „odbębnia robotę”, ale jest przewodnikiem chcącym przekazać swą wiedzę – nawet po oprowadzaniu wycieczki (angielskojęzycznej do której nas dokooptowano) zaczepił nas i dopowiedział cześć historii statków Orzeł i Sokół oraz korpusu Andersa z niedźwiedziem Wojtkiem, który został, według niego, zatrzymany na Malcie i nie mógł dalej iść z wojskiem Andersa na Włochy. Trochę się pomylił, ale i tak wielkie dzięki za zainteresowanie. Na koniec zasugerował nam drogę może dłuższą, ale nie po schodach, za to wiodąca przez całe ogrody. W. był wniebowzięty mogąc zaopatrzyć się w kolejne nasionka za to Erynia zaczęła warczeć (z głodu też), więc nie było co przeciągać struny i posililiśmy się w jednej z nie rzucających się do oczu restauracyjek. Tym razem Erynia zamówiła sobie spaghetti z owocami morza, a W. ravioli także z wypełnieniem z morza pochodzącym. Wszystko było wyśmienite i syte, a ponieważ zaczęło się robić późno postanowiliśmy wrócić do Sliemy. Oczywiście W. nie mógł wrócić prosta drogą i obeszliśmy pół miasta za wałami nad brzegiem morza. Upał był przedni więc trochę się topiliśmy (we własnym pocie), ale jakoś dotarliśmy do dworca autobusowego. Kolejnym razem, dla odmiany, złapaliśmy prom do Sliemy (1,5€/os.). Ten środek transportu spodobał nam się o wiele bardziej niż autobus – nie ma problemu zakorkowanych dróg. Innego dnia zjawiliśmy się w Valetcie około 13. by obejrzeć zaległe dwa „punkty programu”. Pierwszym była katedra św.Jana Chrzciciela, która już od wejścia (bocznego) uderzyła nas przepychem złoceń, płaskorzeźb, malowideł i, oczywiście, płyt podłogowych. Nawet W. stanął jak wryty i dopiero po pewnym czasie, już w muzeum katedralnym, zaczął coś pod nosem mruczeć, jakby: „a wszystko to płacze krwią i potem ludzi okradzionych i okłamanych”. Ale patrząc z drugiej strony biznes jest świetny. Zaczęli od jednej stajenki i miejsca na krzyżu, a handlując towarem wątpliwej jakości bez prawa do reklamacji, dorobili się takich bogactw. A to wszystko w wykonaniu tak zwanych ubogich duchem (bo przecież nie ciałem). Podziwu godne!
Po katedrze przyszedł czas na opodal stojącą zbrojownię i pomieszczenia pałacu wielkiego mistrza. Pomieszczenia miały dosyć skromne wyposażenie za to wysokie sufity, malowidła i, oczywiście, mozaiki podłogowe warte były obejrzenia. Przy okazji załapaliśmy się na pokaz multimedialny opisujący obronę wyspy przed Turkami w 1565 r., ale sposób jej wykonania, znacznie gorszy od tego z Karpackiej Troi, przegnał nas do zbrojowni. I tutaj na początku nie wyglądało zbyt dobrze, ale w drugiej sali było już co podziwiać. Wzrok zachwycały: kolekcja zbroi – ponoć największa w Europie – broń biała, czarna i mieszana (szabla z wbudowanym pistoletem), ale W. musiał znaleźć coś do marudzenia – brak było mieczy dwuręcznych. Było to jednak w miarę zrozumiałe. Okres silnych mężczyzn przeminął wraz bitwą pod Grunwaldem i paru kolejnymi. Pięć pokoleń później nikt by już takim mieczem młynka nie zakręcił (no może z wyjątkiem Pana Longinusa Podbipięty herbu Zerwikaptur). Pomimo tego drobnego powodu do marudzenia (W.) zakończyliśmy zwiedzanie Valetty zadowoleni, szczególnie że udało nam się zjeść wyśmienite, tradycyjną metodą wykonane (przynajmniej tak było napisane), lody włoskie. Do Fortu św.Elma co prawda dotarliśmy, ale był już niestety zamknięty.
Przy każdym dojeździe do głównego dworca autobusowego w Valetcie przejeżdżaliśmy obok wielkiego placu wyglądającego jak las ściętych przy podstawie kolumn jakiejś wielkiej budowli. W. nurtowało co to jest, aż w końcu znalazł, że to nie kolumny lecz korki – płyty kamienne zamykające, wykute w skale, silosy na zboże.
Motto dla Valetta
Wpisany pod 2015, fortyfikacje, Malta, muzea, ogrody, stolica, świątynie, UNESCO, wyspy, zbytki i zabytki, żegluga
3 komentarze do Valetta
3 komentarze do Valetta
3 odpowiedzi na Valetta
Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi
Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.
Szukaj
Kategorie
Lata
…komentarze.
- w. - Wisząca kładka i Zamek
- Pudelek - Wisząca kładka i Zamek
- w. - Zamki i kamienie
- MI - Zamki i kamienie
- MI - Zamki i kamienie
- W. - Będzin – kirkut i zamek
- Pudelek - Będzin – kirkut i zamek
- w. - Orle Gniazda: Olsztyn
- w. - Zamki i kamienie
- MI - Zamki i kamienie
- MI - Orle Gniazda: Olsztyn
- W. - Będzin – kirkut i zamek
Galeria albumów
ogólne…
RODO
Przydasie
-
Nasze miejsca:
- Urodzinowa niespodzianka
- Winiarnia Begala
- Winiarnia Hornik
- Wisząca kładka i Zamek
- Winiarnia Macik
- Malá Tŕňa II
- Będzin – miasto i Żydzi
- Będzin – nerka i pałac
- Będzin – kirkut i zamek
- Dolní Kounice [2] i Veveří
- Dolní Kounice [1]
- Velké Pavlovice [3]
- Velké Pavlovice [2]
- Velké Pavlovice [1]
- Safranbolu i Hadrianopolis
- Divriği
- Karahan Tepe i Göbekli Tepe
- Herbata i Dara
- Most w Malabadi i Zerzevan Kalesi
- Koty i Ahtamar
- Van – muzeum i twierdza
- Pałac Ishaka Paszy i wodospad
- Śniadanie z kotem… i Kars
- Ardahan, Kars i Katerina
- Przez Goderdzi do Turcji
- Dom rodzinny i winiarnia
- Most i wodospad Machunceti
- Bazar, plaża i ogród botaniczny
- Park dendrologiczny
- Sameba
- W Batumi… deszcz
- Batumi po latach
- Poranek u Daro
- „Przejście/a” graniczne
- Do Sarpi, po latach
- Marina i dwa muzea
- Fort i muzeum fotografii
- Monte i dwa ogrody
- Klasztor i ciastka
- Muzeum i kościół São Pedro
- Blandy’s Wine Lodge
- Spacer… i owocki
- Spacer po Funchal
- Madera sanatoryjnie
- Galeria, osły, Kalawasos i Tochni
- Opactwo i Zamek
- Kirenia
- Salamina i Famagusta
- Larnaka
- Port w Amathous i Limassol
- Nikozja
- Muzeum Morskie i morze
- Wina, azbest i monastery
- Mizoginistyczne monastery
- Choirokoitia i wioski górskie
- Wrak, jaskinie i Maa
- Dzień lenia i kwiat
- Tenta, Kolossi i Apollo
- Pafos, Afrodyta i koty
- „Wlot do” Cypru
starsze w archiwum
Zbierajcie perełki po kątach starej Europy – to jeszcze wszystko dalekie od nowoczesnej konfekcji.
Pozdrowienia
Orco,
Cała przyjemność po naszej stronie! My również prawie uroniliśmy łezkę, widząc jak starszy pan z entuzjazmem opowiadał o Wojtku i polskich żołnierzach.
Wspanialy opis podrozy. Tekst razem ze zdjeciami pozwala mi czuc sie w miejscu wycieczki.
Historia o Wojtku jest bardzo wzruszajca.
Dziekuje.