Dubrownik i okolica
Pobudka, śniadanie, pakowanie, sprzątanie (okien nie umyliśmy) i wyjazd do Dubrownika. Na granicy pierwszy raz kolejka, tak z 10 samochodów. Stoimy, zaczyna być ciepło, a od granicy szambem trąci. Jakiś Włoch wylądował na kontroli celnej, innym sprawdzają dokładnie dokumenty. Przed nami jeszcze jeden wóz na polskich blachach. W końcu podjeżdżamy pod budkę, pogranicznik wziął do ręki nasze paszporty, otworzył zamknął i kazał jechać. Podobnie na drugim posterunku. Lubią Polaków? Zaraz za granicą, (znowu!) droga w przeróbce. Kilkaset metrów po dziurawym szutrze z tłukącym się wahaczem i włączonymi wycieraczkami usuwającymi pył z szyby przedniej. Dalej już poszło lepiej, a do Dubrownika było niedaleko, całkiem przyzwoitymi drogami. O Dubrowniku napisać można by dużo. My podjechaliśmy pod centrum i rzucił nam się w oczy parking podziemny. Gorąco było, zapakowany samochód lepiej żeby nie robił za piekarnik, zjeżdżamy więc na poziom -3 i parkujemy. Przy wjeździe bilecik, przed górnym wejściem bankomat i toalety — cudo. Z parkingu schodzimy schodkami do twierdzy. Erynia była tu już parę lat temu W., który jest tu po raz pierwszy, szedł zauroczony już od momentu gdy pierwszy raz ujrzał ją z góry. Nigdy nie widział tak dużej, funkcjonującej i całej twierdzy. W środku dostrzec można było gdzieniegdzie pozostałości po bombardowaniach prymitywów o poziomie Hitlera. Patrząc po dachach, widać najlepiej ogrom zniszczeń. Jasne dachówki są na dachach nowych — ciemnych prawie nie ma. W Muzeum Farmacji, jedynym, które zwiedziliśmy, jest ściana z miejscem gdzie granat wyrąbał sobie dziurę do środka pomieszczenia. W jego rogu stoją inne pozostałości wojenne. Na głównych ulicach wojny już właściwie nie widać. Turystów chmary, w dużym stopniu Włosi. Na mury żeśmy się nie pchali, ale i tak spędziliśmy w mieście sporo czasu. Wszystkie ceny były dwuwalutowe — w kunach i w euro, i wszystko bardzo drogie. Z portu wypływają stateczki na wyspę Lokrum po 50kun/osobę. Popłynęliśmy, a co tam. W drodze piękne widoki z morza. A wyspa godna dłuższego pobytu. Nawet W. mruczał coś pod nosem, coś jakby „Ja tu jeszcze wrócę”. Ogród botaniczny, mały, ale ciekawy (te kaktusy!). Skałki przybrzeżne większe i też ciekawe — szkoda, że już wracaliśmy bo chyba byśmy tu spędzili dużo więcej czasu. Wyspa w większości zalesiona, turystów co nieco, a pomiędzy nimi pałętają się pawie w dużych ilościach (W. znowu szalał z aparatem). Niestety całej wyspy nie udało nam się zwiedzić, nie tylko z powodów czasowych. Ze względu na długotrwałą suszę znacząca część wyspy była ogrodzona i niedostępna.
Z szacunku dla przyrody nie przekraczaliśmy linii wygrodzonej żółto-czarnymi taśmami.
Po powrocie z wyspy przyszedł czas na dalszą drogę. Opłata za parkowanie cokolwiek nas zszokowała (chyba 125Kun), ale czego się nie robi dla taaakiej twierdzy. Był to już ostatni wydatek w Dubrowniku, czekał na nas Mostar. Wyjeżdżając z miasta mieliśmy mostowy przedsmak. W. aż zatrzymał samochód by Erynia mogła uwiecznić piękno tego mostu.
Wpisany pod 2012, Bałkany, Chorwacja, fortyfikacje, muzea, ogrody, rezerwaty, świątynie, wybrzeża, wyspy, zbytki i zabytki, żegluga
Brak komentarzy do Dubrownik i okolica
Brak komentarzy do Dubrownik i okolica