browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Akwedukt, porcelana i zamek

Niedziela zaczęła się spacerkiem w okolice gdzie ponoć miały być jagody i grzyby. Były ponoć! To znaczy krzaków jagód było dużo, na nich jagód było mało, a grzybów było nic – czego można się było spodziewać po wczesnoletniej porze. Spacer za to był przyjemny, Erynia pomrukiwała, że zapach lasu i jego odgłosy to jakby głaskanie po duszy. W. tym razem nie był aż tak poetyczny i po około godzinie spaceru odtrąbił odwrót.
do albumu zdjęć

Mylof

Dalszą część dnia przeznaczyliśmy na zaporę w Mylof, zakup pstrągów i obiad pstrągowy. Przy zaporze jest firma hodująca i przetwarzająca pstrągi – warto tam zajrzeć, a i będąca w pobliżu Restauracja Aga serwująca, między innymi, dania z pstrągów jest godna odwiedzenia. Po Zaporze W. skierował się w kierunku Fojutowa, gdzie według (a jakże!) przewodnika miał się znajdować akwedukt czerpiący swe tradycje od Rzymian – ciekawe? Zabawa zaczęła się od GPSa, który duktami leśnymi dowiódł nas do wsi Fojutowo, typowej jak na ten region bo składającej się z paru chałup. Akweduktu ni widu ni słychu – a droga do niego miała być dobrze oznakowana… i była, tylko że Fojutowo to nie to samo co akwedukt Fojutowo. Po przejechaniu kilku kilometrów i powrocie na drogę przelotową pojawiły się informacje o akwedukcie
akwedukt Fojutowo

Fojutowo

i zajeździe w jego pobliżu. A jest to całoroczny kompleks wypoczynkowo turystyczny – ma nawet własny ratrak do ubijania stoku narciarskiego. I wszystko to przy takim trochę większym przepuście, który z Rzymu zaasymilował nazwę i odwołanie do prowadzenia wody górą. Gdy budowano Wielki Kanał Brdy w 1842-49 r.
wielki kanał Brdy

wielki kanał Brdy

nie zapomniano o konieczności nawadniania pól i łąk i zadbano o pozostawienie spełniającego tę rolę cieku wodnego. W efekcie postawiono akwedukt gdzie dołem płynie rzeczka Czerska Struga, a górą wody Wielkiego Kanału Brdy. Przy okazji trzeba przyznać, że fundusze unijne (około 22mln zł) nie poszły na marne. Ludzie ciągną tutaj jak pszczoły do miodu, a i atrakcji przybywa – w pobliżu postawiono Zajazd, wieżę widokową, są nawet odkryte baseny pływackie i stok narciarski z wyciągiem. Duże uznanie dla władzy regionu – zresztą nie tylko to miejsce dobrze świadczy o zarządzających (czyżby efekt Donalda Tuska?), aczkolwiek W. potrafił znaleźć parę punktów świadczących o tym, że „wszyscy mieli udział w zyskach”.
Po obejrzeniu dziury pod kanałem postanowiliśmy wrócić na kwaterę bo i pogoda zrobiła się przelotnie deszczowa. I dzień skończyłby się nudno, gdyby Erynia nie zasugerowała swej chęci na gofry w Swornegaciach. W. tylko się uśmiechnął, wóz zawrócił i… do gofrów zabrakło co prawda śmietany, ale za to postanowił pojechać z powrotem drogą najkrótszą, 10 km zamiast 22 km. I pojechaliśmy… duktami leśnymi, miejscami zmieniającymi się w ścieżki piaszczyste, ale i tak z korzeniami na wierzchu. W. miał dziką frajdę, Erynii zrobiło się cieplej (na duszy też – gdy już dojechaliśmy do domu). Piec tym razem nie wygonił nas z domu, za to dodatkowo ogrzewał i dusze, i ciała.
Podczas przeglądania literatury Erynia znalazła wzmiankę o fabryce porcelany w Łubianej. W., jak zwykle poprzekręcał nazwy i chciał ją wywieźć do Lubianej pod Szczecinem. A wszystko przez to, że fabryka (chyba dbając o kontakty zagraniczne)
do albumu zdjęć

Ł(L)ubiana

zamieniła sobie „Ł” na „L” w nazwie. Na szczęście Erynia naprostowała W. na dobre tory i mogliśmy w poniedziałek „ruszyć na porcelanę”. I trzeba przyznać, że fabryka jest prężna wzorniczo, a nawet ekspozycja jest posadowiona na stojakach wykonanych z części maszyn. W sumie pomysł wyśmienity, a wzorów wszelakich zatrzęsienie, każdy znajdzie tu coś dla siebie – no może z wyłączeniem nowobogackich bo ociekającego złotem śmiecia nie widzieliśmy. Przy tym wszystkim bardzo miła i kompetentna obsługa, która potrafiła w mig spamiętać wszelkie nasze wymysły. Ponieważ w domu „prawie wszystko mamy” to kupiliśmy jedynie parę rzeczy, choć podobało nam się dużo!
Bytów

Bytów

Ukontentowani zakupowo ruszyliśmy na zamek krzyżacki w Bytowie. Wystawiony za czasów Konrada – brata Ulriha von Jungingena (tak, tego od Grunwaldu) ostał się w całkiem niezłym stanie, oferując w części hotel z restauracją, w drugiej muzeum z biblioteką miejską, a po środku wyśmienitą informację turystyczną. Hotelu nie zwiedzaliśmy, restauracji daleko do stylowej, a i gości niewiele, muzeum bardzo ciekawie pomyślane z dużą ilością eksponatów etnograficznych – pokomturzych raczej niewiele, biblioteka nawet z darmowym WiFi, ale nic nie przebije Informacji Turystycznej. W pełni kompetentny pan Andrzej Chmielecki, przy okazji również dyrektor Inkubatora Przedsiębiorczości „Stolem”, fundacji Parasol, potrafiłby nas bez problemu zachęcić do obejrzenia całych Kaszub – gdybyśmy już wcześniej nie byli do nich przekonani. Poza tym pierwszy raz w tej okolicy (a i w reszcie Polski to rzadkość) otrzymaliśmy oprócz pełnej informacji o Bytowie i najbliższej okolicy również „odrywany” BEZPŁATNY(!) plan Bytowa z naniesionymi architektonicznymi atrakcjami miasta. Jak często w dobrych zagranicznych Informacjach Turystycznych można tu było dopytać się o niezaznaczone ciekawostki, jak na przykład miejsca popasu z dobrym jadłem. Ukontentowani w pełni rozmową ruszyliśmy w obchód miasta, zwiedzając ruiny jednego kościoła, otwarty drugi i (z zewnątrz) zamkniętą cerkiew unicką, w której odbywają się coroczne watry Ukraińców polskich (do kilku tysięcy luda spotyka się w Bytowie i pobliskim Udorpiu). Dla ciekawych, według pana Andrzeja gdy przyjechał on z Gdańska do Bytowa w 1988 r. były tu aktywne trzy organizacje mniejszości: kaszubskiej, niemieckiej i ukraińskiej. Wraz z koleżanką zastanawiał się nad założeniem organizacji mniejszości polskiej bo te trzy mniejszości stanowiły razem większość. Zresztą nie tylko On zjechał w te rejony z innych krańców Polski. W informacji turystycznej spotkaliśmy również niewiastę z Wrocławia, która z mężem z Tarnowskich gór po studiach weterynaryjnych w 1979 r. zdecydowała się na przeprowadzkę w te rejony gdzie była i praca i mieszkanie – dzisiaj już by się stąd nigdzie nie wyprowadziła. Ale odbiegliśmy od tematu zwiedzania więc wracając musimy wspomnieć o moście kolejowym,
wiadukt kolejowy bez torów

wiadukt (nie)kolejowy

przez który nie przejechał ani jeden pociąg – po jego wybudowaniu, nie wiadomo z jakich przyczyn, tory zostały puszczone kilkadziesiąt metrów obok. W. wymyślił, że był w nim jakiś błąd konstrukcyjny, który zagrażałby kolei, ale nikt nie chciał się do niego przyznać, a pieniędzy na rozbiórkę nie starczyło. W każdym razie wiadukt stoi, „robi” za kładkę i atrakcją jest!
Po spacerze czas przyszedł na coś dla ciała więc udaliśmy się do polecanej przez pana Andrzeja restauracji „Klub Jaś Kowalski”. Jest ona własnością pana Jarosława Rahna, osoby znanej w Bytowie nie tylko od strony biznesowej – jest pierwszym laureatem nagrody Bytowiak Roku (2007 r.) przyznanej mu za działalność kulturalną. Restaurację tę możemy za panem Andrzejem polecić bez obawy. Nastrój i wystrój wyśmienite, jedzenie jeszcze lepsze i wcale nie aż takie drogie. Każde z nas zjadło juki słowiańskie (roladki schabowe zawijane ze śliwką w sosie śliwkowym podane z młodymi ziemniakami z koperkiem) i powstrzymywaliśmy się nawzajem by talerzy nie wylizać. Do tego Erynia zaordynowała deser dnia: crème brûlée, który okazał się równie wyśmienity i niczym nie ustępujący oryginałowi jedzonemu przez nią we Francji.
do albumu zdjęć

Rezerwat Bukowa Góra

Ukontentowani architektonicznie i kulinarnie wyturlaliśmy się z Bytowa w kierunku domu. Erynia nie byłaby sobą gdyby nie znalazła czegoś „po drodze”, ale tym razem W. musiał walczyć o „skok w bok” bo Erynia jak kwoka walczyła o całość skorup (porcelanowych). Na szczęście skok w bok udało się zrealizować bezboleśnie drogami asfaltowymi i dotarliśmy w okolice Pyszna do rezerwatu Bukowa Góra, w którym to jest jedyny w Polsce ewangelicki cmentarz leśników. Powstał on w wyniku samobójczej honorowej śmierci Otto Smaliana, który nie mogąc znaleźć powodu błędu w rejestrach leśnych uniósł się honorem, co niestety zaowocowało niemożliwością pochowania go na poświęconej ziemi. Pochowano go więc w miejscu przez niego ukochanym, a parę lat później dołączył do niego przyjaciel i w ten sposób powstał zaczątek cmentarza zasłużonych niemieckich leśników, na którym ostatni pochówek dokonano w 1939 r. Dzisiaj wokół Bukowej góry biegnie szlak Ottona Smaliana z ładnie przygotowaną ścieżką edukacyjną, uwzględniającą również pobliskie pięknie położone jezioro nad którym spędziliśmy piękne chwile, i skąd nie chciało nam się odchodzić. Niestety czas był nieubłagany i zmusił nas to powrotu. I tutaj Ten Na Górze doszedł do wniosku, że kwoczenie Erynii nie przystoi i skierował nas do domu drogami polno-leśnymi. W. starał się jak mógł dowieźć skorupy w nienaruszonym stanie bo Erynia odgrażała się, że jak potłucze to jutro pojedzie i kupi komplet za własne. I W. dzielnie walczył ze sobą nie wiedząc czy większą frajdę sprawi sobie tłukąc skorupy czy nie – ta fabryka porcelany naprawdę mu się podobała.
 

Podkład muzyczny: odgłosy lasu (nagranie własne).

 
poprzedni
następny

3 odpowiedzi na Akwedukt, porcelana i zamek

  1. W.

    Już po „zamknięciu” strony 😉 Erynia znalazła coś takiego:
    Przedwojenny Bytów i okolice – niemiecki film archiwalny”.

  2. W.

    Staramy się odwzajemniać uczucia (te pozytywne 😉 ) a w przygotowaniu jest część trzecia naszego wypadu. Nie tak długa (tekstowo) ale obfita (zdjęciowo)
    W.

  3. Jaruta

    Kocham Wasze reportaże niezmiennie od kilku lat, a i Kaszuby kocham.
    Więc tylko pozdrawiam i zapisuję się na następne Wasze wędrówki
    Jaruta – Pyra

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.