browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Klify i jaskinie

do albumu zdjęć

Klify Dingli i Ogrody Buskett

Jak zazwyczaj wyruszyliśmy świtkiem koło południa, tym razem obejrzeć klify Dingli – to już drugie o podobnej nazwie – poprzednie były w Irlandii – ale te były jakoś mało widokowe. Do miejscowości Dingli dotarliśmy autobusem i dalej ruszyliśmy już piechotą w skwarze, w kierunku wody (najbliższej). Nie było daleko, w końcu na Malcie nigdzie nie jest daleko, a do morza w szczególności, ale i tak mieliśmy czas zapoznać się z urokami spacerku w słońcu pomiędzy kamiennymi murkami – znowu podobnie jak w Irlandii, tyle tylko, że zieleń na Malcie jest zupełnie nieirlandzka, o ile w ogóle jest. W każdym razie były i opuncje, i figi, i migdałowce, i kwitnące cebule, które W. musiał oczywiście wykopać – Erynia tylko trochę warczała otumaniona słońcem. Może dzięki temu, już w pobliżu wody W. zaczął sobie pozwalać schodzić różnymi ścieżkami, mniej lub bardziej kozimi, w miejsca skąd widać by było (lepiej) klify i ciągle narzekał, że ich nie widać tak, jak by chciał. W końcu jednak zrezygnował i ruszyliśmy w kierunku Rabatu, zamierzając po drodze obejrzeć Buskett Gardens. I znowu spacer w pełnym słońcu po rozgrzanym asfalcie, pomiędzy murkami
Ogrody Buskett

Buskett Gardens

z biało-beżowego kamienia. Na oko, i według nawigacji GPS, 2 do 3 km – prawie nic, więc po niedługim czasie stanęliśmy przy bocznym wejściu do ogrodów. Przeszliśmy je wzdłuż, nie zagłębiając się w boczne alejki, bo wygląd ogrodów, składających się z iglastych drzew i innych roślin równie lub bardziej iglastych, zbliżony układem do „parku w stylu angielskim” w wydaniu maltańskim (czytaj: drzewa, chaszcze i krzaczory) niespecjalnie do tego zachęcał. Ale doceniamy, że na tak suchej wyspie, pod koniec lata, można jednak znaleźć trochę zieleni. Pod koniec spaceru trafiliśmy na restaurację Castel Buskett z widokiem na prawdziwy „castel” – Verdala Palace, który jest letnią siedzibą prezydenta Malty i w związku z tym do obejrzenia jedynie z zewnątrz i z daleka.
Pewnego z kolejnych dni poniosło W. na południe. Od samego początku tu pobytu W. marudził, że chce na najbardziej wysunięty na południe koniec Malty. I w końcu Erynia dała się namówić na jej część południową, gdyż W. zauważył na mapie megality o ciekawej nazwie Tarxien Temples oraz jaskinię (Għar) Dalam. O megalitach już było, opuścimy więc tu ich opisy i zajrzymy do jaskini
do albumu zdjęć

jaskinia (Għar) Dalam

(Għar) Dalam. Trochę nas ona zawiodła swoim wyglądem i… oświetleniem – Maltańczycy mogli by się wiele nauczyć od Węgrów, a nawet Gruzinów. Za to muzeum przed nią było w pełni profesjonalne i urzekło W. ilością, znalezionych w jaskini, kości prehistorycznych ssaków. Z opisów można się było też dowiedzieć jakie zwierzęta żyły na wyspach morza śródziemnego – i jakiej były wielkości. Ewolucja zadziałała i słonie czy hipopotamy na Malcie były mniejsze od dzisiejszego konia (osła?).
karłowacenie wyspowe

karłowacenie wyspowe

Muzeum, oprócz informacji opisowej i zbioru kości, pokazało również pełne szkielety opisywanych zwierząt. Po opuszczeniu jaskini W. zasugerował już w sposób zupełnie jawny chęć znalezienia się na najdalszym południowym punkcie Malty. Daleko nie było, autobusu też nie. Erynia nieopatrznie podzieliła tę chęć – chyba zaczynała dostawać olśnienia (raczej zaćmienia) słonecznego, a może i miała nadzieję na równie piękne widoki jak przy jaskini Dalam. W. powiódł ją, znowu w pełnym słońcu, na południe. Daleko nie było, około 3,5km. Najpierw jednak musieliśmy przejść przez miasteczko Birżebbuġa, przy którym znajduje się największy port przeładunkowy Malty i tereny przemysłowe. Żeby było ciekawiej, kilkadziesiąt metrów od rozładowywanych wielkich kontenerowców jest, odgrodzona jedynie bojkami, plaża miejska z możliwością pływania (aż do bojek). Dalej był już tylko teren prawie nieeksploatowany turystycznie – zajęty przez wszelkiego typu firmy od producentów asfaltu po firmy farmaceutyczne. A myśmy szli, i szli, i szli, a słońce świeciło, i świeciło, (i grzało – w cieniu, którego nie było, w okolicach 38°C), a Erynia nawet nie warczała zrezygnowana i zmęczona słońcem. W., jak zwykle, prawie nie reagował na takie drobne niedogodności i prowadził tylko sobie wiadomym „psim swędem” do… jaskini Hasana (Għar Ħasan). Jak on ją znalazł, nie wiadomo.
do albumu zdjęć

Birżebbuġa i jaskinia Hasana

Była ona co prawda zaznaczona na poglądowej mapie Malty (bez podania większej ilości szczegółów), ale na mapce GPS w ogóle jej nie było (a nawet rozkład ulic wyglądał inaczej). W. popatrzył na jedną, popatrzył na drugą i wybrał punkt trasy: „to powinno być TU” – i o dziwo było! Obeszliśmy co prawda połowę terenów przemysłowych, ale za to mieliśmy okazję trafić na… dwumetrową siatkę ogradzającą zejście na klify. W. rozejrzał się zdecydowany na przejście górą i znalazł w siatce dziurę, przez którą przeprowadził lekko wzbraniającą się Erynię. Tendencja do praworządności to jedna z wad Erynii, w odróżnieniu od W., którego mama miała zasadę, że jak coś jest zabronione to trzeba sprawdzić czy to prawda – i (chyba) to na niego przeszło. Opór na szczęście był słaby, tym bardziej że nigdzie nie zauważyliśmy tablicy zabraniającej wchodzenia. Po paru krokach Erynia przestała zresztą walczyć, oczarowana widokami z klifów. Po kolejnych paru krokach otwarła się przed nami ścieżka prowadząca w dół samym brzegiem klifu (była zabezpieczona przed upadkiem murkiem i/lub poręczami). W. oczywiście poszedł (Erynia oczywiście za nim) i po niedługim czasie ogłosił „jest jaskinia”.
mieszkanie Hasana

mieszkanie Hasana


W momencie gdy zaczął zbyt głęboko w nią się zagłębiać Erynii w końcu puściły nerwy – zupełnie nie wiadomo dlaczego: korytarze były fajne, a że częściowo zagrodzone kratą to co? (Erynia jest wybitnie za praworządna: jest krata, znaczy nie wolno. Do W. to nie dociera.) Po naprawdę niedługim czasie, bojąc się że odgłosy wydawane przez Erynię spowodują „zawał w kopalni” W. wrócił i znalazł inną drogę (niezagrodzoną) wiodącą równolegle do klifu i kończącą się dwoma w nim okienkami. Przy drugim widać było coś w rodzaju wykutej w skale samotni – czyżby mieszkanie Hasana-Pustelnika. Miejsce urocze, tylko kto go karmił i poił? Gdyby nie problemy z aprowizacją to byłoby to naprawdę piękne miejsce do mieszkania! I z jakim pięknym widokiem z okna! Niestety po opuszczeniu jaskini i przejściu kilkudziesięciu metrów zrozumieliśmy, że nie jest tu tak bezpieczne, jak by się mogło wydawać. Idąc i robiąc zdjęcia klifów, zobaczyliśmy skałę powierzchni dwóch boisk do tenisa, która oderwała się od klifu i zjechała kilka(-naście) metrów w dół i w bok. Widok piękny, ale właścicielowi domku (taki mały ogródkowy), który postawiony został kilkadziesiąt metrów od brzegu klifu, a teraz stał od niego o kilka metrów, do śmiechu pewnie nie było. Zapewne z tego też powodu teren ogrodzono i jaskinia zniknęła z przewodników. Niemniej jednak, na własną odpowiedzialność, ryzykując życiem, warto do niej zajrzeć! Najbliżej podjeżdża autobus X4, przystanek Hal Far, a osobom których nie przestraszyliśmy podajemy współrzędne geograficzne: 35°48’23.8″N 14°31’03.7″E. Powrót to już właściwie była bajka. Szliśmy drogą wiodącą wzdłuż klifów do Birżebbuġa zachwycając się nie tylko widokiem klifów, ale i roślinności – kwitnących agaw czy tamaryszków i rączników wyglądających jak drzewa. W Polsce są to zazwyczaj smętne jednoroczne „krzewy” o gałązkach… ech! Przy tej części drogi natknęliśmy się też na sporą acz kompletnie wyblakłą tablicę ostrzegawczą. Zapewne miała informować o niebezpieczeństwie…
poprzedni
następny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.